Archive for the ‘Przemyślenia’ Category

O samotności

Author: Magdalena Janczewska

Czy Bóg czuje się kiedykolwiek samotny? Czy tylko my ludzie zmagamy się z tym uczuciem? Bóg przecież czuje naszą samotność, doświadcza przez nas. Zastanawiam się czasem czy wszechświat cierpi razem z nami? I czy jest mi to potrzebne żeby cierpiał razem ze mną, czy dzięki temu poczułabym się lepiej? A ty? Chyba jednak nie… A przynajmniej nie dosłownie. Przecież nikt z nas nie życzyłby sobie by jego ukochani ‘po drugiej stronie’ cierpieli razem z nim. Co sprawia, że ty człowieku jesteś taki samotny pośród tłumu ludzi? Ba! Pośród mnogości wielości form wszechświata. Zagubiony, jakby oderwany od domu, stale tęskniący za tym czymś, trudnym do określenia słowami… Szamoczesz się w niepewności i niejasności swoich myśli szukając po omacku światła. Ale jak masz je zobaczyć skoro nie widzisz?! Ale zaraz…przecież światło można także poczuć. Tylko, że wydaje się to takie trudne. Wydaje się. Wszystkim nam się wydaje czasem, że jesteśmy sami, opuszczeni, nie rozumiani, nie chciani. Myślimy jakże często, że świat nas odrzucił, ale prawda jest taka, że to my odrzuciliśmy Go. Kiedy napotykamy na naszej drodze trudności, ‘przeszkody’, obrażamy się jak małe dzieci na cały świat. Nie pojmujemy ani ich sensu ani naszej wędrówki, ba, my nawet nie chcemy iść już nigdzie ani poznawać niczego. Każdy nowy człowiek, każde nowe doświadczenie to potencjalny ból, cierpienie, żal, i jeszcze większe zwątpienie, a nam się wydaje że na więcej już siły nie mamy. Po co ja tu w ogóle jestem?! – krzyczy wewnątrz rozpaczliwy głos. – Przecież ja tu ewidentnie nie pasuję, to musi być jakaś fatalna pomyłka! Przypuszczam, że dla wielu ten wewnętrzny dialog brzmi znajomo… Czasem rozglądasz się wkoło i kalkulujesz czy w ogóle warto tu zostać i dla kogo? Patrzysz na swoich bliskich i ze zdziwieniem stwierdzasz, że pośród dziesiątek otaczających cię osób jest zaledwie jedna lub dwie, może trzy, które nosisz w swoim sercu. Pustka zaczyna cię pożerać i przytłaczać, masz wrażenie, że za chwilę zamknie się nad tobą i nikt nie poda ci ręki…bo przecież wszystkich już i tak skreśliłeś, więc kto? Kto wyciągnie do ciebie dłoń?
I wtedy nieśmiało zaczyna przebijać się niewiarygodna wręcz myśl. A może Ten, o którym wszyscy tyle mówią, może to nie bajka, może warto spróbować? Ostatecznie i tak nic już nie masz do stracenia… I sam ze zdziwieniem postrzegasz, że zwracasz się tam, gdzie nigdy w swoim życiu wcześniej nie patrzyłeś, twoje usta zaczynają z trudem powtarzać słowa modlitwy. Cała gama uczuć przepływa przez twoje ciało, płacz małego dziecka wstrząsa tobą i budzi, wyrzuca niczym szalony tajfun cały żal, rozgoryczenie i ból jaki w sobie nosiłeś przez te lata. Przyłapujesz się na tym, że prosisz, błagasz o pomoc i siłę, by iść dalej i jednocześnie sam się dziwisz, że jednak zależy ci na tym by nadal iść… Z każdym słowem chwytasz się coraz bardziej tej ostatniej deski ratunku. Bo jeżeli nie Bóg, to nikt mi nie pomoże, myślisz zapalając nieśmiały promyk nadziei. I wtedy… słońce wychodzi zza chmur a ty z zaskoczeniem stwierdzasz, że jakoś ci lżej na sercu, że masz siłę by się podnieść z kolan i jeszcze trochę dłużej powalczyć o siebie. Bo przecież warto, uświadamiasz sobie, że przecież jest trochę miłości do poczucia, trochę radości do schwycenia, trochę piękna do zobaczenia, a może nawet trochę więcej niż trochę? Bo gdybyś miał umrzeć jutro, jakby wyglądało twoje dzisiaj? Czy byłoby w nim trochę czy dużo więcej radości, miłości i piękna, które zechciałbyś sobie podarować przed śmiercią? A inni? Czy nie chciałbyś im zostawić trochę tej radości, siły i pewności, żeby nie musieli powtarzać twojej historii. Łapiesz się nagle na tym, że chciałbyś, że chcesz i to całkiem sporo. Chcesz lepszego jutra, dla siebie, dla ludzi, dla świata. Przypominasz sobie siebie sprzed paru dni i ciężko ci uwierzyć, że nie chciało ci się żyć. Jesteś zadowolony, że ci się jednak udało, myślisz że jesteś szczęściarzem, masz rodzinę, i całe życie przed sobą, pełne nowych ekscytujących doświadczeń. A najpiękniejsze jest to, że możesz wybierać co chcesz robić, z kim być i jak długo, a wybór jest przecież nieograniczony. Nagle od tych wszystkich możliwości aż ci się w głowie kręci. Świat jest genialnie urządzony!, wykrzykujesz w zachwycie. I jak tu nie wierzyć w Boga? Czy Bóg czuje się samotny? A jak można czuć się samotnym w takim świecie? Samotność jest wyborem jak każdy inny, podobnie jak radość, czy poczucie bycia kochanym przez wszechświat. Co nie oznacza, że świat cię przestaje kochać kiedy ty go opuszczasz, on po prostu cierpliwie czeka aż sobie o nim przypomnisz i wtedy odpowiada na twoje wołanie.

Wiara, nadzieja, miłość

Author: Magdalena Janczewska

Kochać? Miłość ci wszystko wybaczy? A co jeżeli wydaje ci się że nie jesteś już wstanie kochać, że nie ma w tobie ani krzty dobrej woli, że już ci nie zależy, a obojętność to jedyne na co cię stać? A dusza wyje i krzyczy na dnie rozpaczy, a ty zatykasz uszy, i marzysz żeby w końcu przestała.
Chciałabym mieć więcej pokory wobec życia i losu, być niczym skała o którą rozbijają się fale a nie jak ten biedny liść którym targają na wszystkie strony przy najmniejszym podmuchu wiatru. Mam dość robienia tego co słuszne, co właściwe. Nie chcę już dłużej zadawalać życzeń innych w imię ‘mniejszego zła’. Chcę czuć się wolna! Chcę być sobą. Denerwuje mnie nawet to, że nie wiem co to znaczy. Być sobą! A właściwie kim ja jestem teraz? Czy będąc taką jaką ludzie chcą mnie widzieć, jaką mnie akceptują, jestem naprawdę sobą? Dlaczego zawsze musimy wszystkich i wszystko zmieniać? Według czyjej miary mierzymy jakość życia, jakość bycia lepszym lub gorszym? Bóg nie narzuca mi swojej wizji mojego życia, daje mi wolną wolę i wolny wybór, to jakim prawem pytam, inny człowiek może mi narzucać swoją wolę? Nie pozwolę! Muszę bronić tego ostatniego bastionu jaki mi został, mojej tożsamości, bez niej jestem nikim, tylko kopią, odbiciem innych układanek ludzkich. Miej odwagę walczyć o to co najcenniejsze w życiu, o siebie. To prawda znana nie od dziś, ale odwaga jest towarem deficytowym w moim sklepie. Półki świecą pustkami, a ja nie wiem jak wydobyć nowe jej pokłady.
Wiara. Nie wiem jakbym sobie dała radę bez niej. Pewnie już by mnie tu nie było. Jestem tu i teraz tylko dzięki Bogu, bez Jego wsparcia już dawno bym się poddała, ale On mnie prowadzi i wypełnia światłem kiedy nic już nie widzę przed sobą i wtedy widzę że światło jest we mnie, a nie na zewnątrz , a Bóg je zapala. Tęsknię za domem. Jakże często moje serce ciągnie w stronę domu, tego prawdziwego, które tylko ono potrafi rozpoznać swoimi oczami. Być na łąkach roześmianych, kapać się w zapachach i czuć się w całości we właściwym miejscu, w jedności. Wszystko to przede mną, i za mną. A dziś jeszcze trzeba zakasać rękawy i zapracować na swoje szczęście. Odwagi człowieku, odwagi…
O szczęściu mówi się wiele, czasem zdaje mi się że to takie słowo mit, a czasem, że to fatamorgana, która znika gdy się za blisko podchodzi, i znów pojawia się za horyzontem jutra, ale nigdy dziś, nigdy teraz kiedy jej najbardziej potrzebuję. A zatem ułuda czy nie? Na pewno jest to stan ulotny, ale jednak możliwy do uchwycenia. Odnaleźć szczęście w nieszczęściu to odkryć sekret fatamorgany. To rozbić sobie kolano jako dziecko i otrzymać cukierka na pocieszenie. A nauka z tego płynie taka, że jak zwykle to bywa nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Czas otrzeć łzy i poszukać tego dobrego. Zawsze się coś znajdzie jak się przyłożysz. A jeżeli ci się nie chce, cóż wolna wola, jak zawsze.

Dusze poszukujące

Author: Magdalena Janczewska

Są wśród nas cicho poszukujący czegoś co im stale umyka, a bez czego życie wydaje się nie mieć sensu. Ile razy słyszałeś, że walczysz z wiatrakami, rzucasz się z motyką na słońce albo budujesz zamki z piasku? Pogardliwe spojrzenia i słowa pełne dezaprobaty potrafią zniszczyć każde marzenie w zarodku, a co dopiero mówić o marzeniu, które nigdy nie miało szansy by się rozwinąć i zakwitnąć w naszym umyśle jak dojrzały kwiat świadomości własnych pragnień.

Pewna piękna dusza zwykła do mnie mówić, ‘Ty to masz szczęście! Wiesz co chcesz robić w życiu’. I miała całkowitą rację. Niektórzy latami szamocą się w wieżach własnego strachu, uprzedzeń otoczenia i utartych schematów nim zobaczą promyk własnego światła, inni rodzą się z tą świadomością od razu, a jeszcze inni nigdy nie spojrzą w niebo żeby zobaczyć słońce…

Wyrwać się z wyścigu szczurów, z pracy niewolniczej gdzie nad głową wiecznie czyha twój własny strach o przetrwanie, czy to w ogóle jest realne? Odpowiedź inna dla każdego, bo zależna tylko od jednego, od ciebie. Niewidzialna obręcz znów się zaciska na gardle nie dopuszczając powietrza, myślisz z przerażeniem, jak to ode mnie, dlaczego znowu ja?! Czemu wszystko uwzięło się na mnie, czy ja dam radę sam? Czy ktoś mi pomoże? Niech mi ktoś powie co robić mam! I tak można się miotać w sobie i niemo wołać o pomoc, która nigdy nie nadchodzi, bo nie chcemy jej zobaczyć, albo tak jesteśmy pogrążeni we własnym strachu i rozpaczy, że nie dopuszczamy jej do siebie.

Ale wbrew pozorom życie się nie poddaje i ciągle na nowo stwarza nam szanse. Czasem szansą jest porządny kopniak lub wielkie bagno, w którym zaczynamy się topić. Czasem jest to jedyna możliwość, żeby obudzić zamkniętego we własnym cierpieniu biedaka i niemalże zmusić do działania. Jak ciężko wyjść z otępienia i marazmu, wie niejeden. Znaleźć to coś własnego czego można się uchwycić by mieć siłę iść dalej…to klucz do własnego nieba bram.

Kto ma odwagę by sięgnąć po własny klucz? Komu się zechce szukać czegoś ponad zwykłą wygodę, ponad to co ulotne i namacalne? Co przetrwa w tobie gdy nie zostanie już nic co mógłbyś zabrać z sobą?

Wszystkie te pytania budzą dziwny niepokój i nieme oskarżenie, że coś nam umyka, czego często widzieć po prostu nie chcemy. Ze złością i rozdrażnieniem odganiam natrętnie powracające myśli. Nie mam czasu na te bzdury, tłumaczę sobie urażona. Przecież muszę jeszcze zapłacić rachunki, posprzątać, przygotować się do pracy, zrobić zakupy… Pomyśle o tym jak już zarobię na to nowe mieszkanie i kupię w końcu dobry samochód, teraz nie jest odpowiedni moment! Zagłuszam z całą mocą i spycham gdzieś na dno własne wyrzuty, a czas mija nieubłaganie. Wraz z nowym mieszkaniem udało się pogrzebać ostatecznie ten cichy głosik na dnie serca, który wołał o odrobinę uwagi dla siebie samego.

W innym scenariuszu mnie samej, i ten bardziej lubię, udaje mi się zatroszczyć o ten słaby głosik na tyle żeby w końcu zrozumieć co do mnie szepcze. Sprawia, że zatrzymuję się na chwilę w tej szalonej pogoni na torze wyścigowym. Zdejmuję przepaskę z oczu i rozglądam się ze zdumieniem wkoło. Inni biegną dalej po tym samym torze, okrążając go wkoło w szaleńczym tempie, aby dalej przed siebie, zdążyć z innymi. Gdzie i po co biegną naprawdę i czy jest jakiś cel tej gonitwy, nie jest istotne dla nich. Gdyby tylko mogli siebie zobaczyć!, ale ich oczy są zakryte a stała pogoń za ułudą trwa i nie pozwala się zatrzymać ze strachu przed…. No właśnie przed czym? Kto tu ustala zasady, kto wymyślił te wszystkie reguły? I w końcu dlaczego ja biegnę za nimi jakbym nie miała nic lepszego do roboty! Dokładnie tak! Uderza mnie to oczywiste rozwiązanie! Przecież świat to musi być coś więcej, na pewno jest większy i ma dużo więcej do zaoferowania. I wtedy dostrzegam, że za torem jest inny świat, kolorowy i pełen możliwości. Z niedowierzaniem spoglądam za siebie na tor niczego nieświadomych ślepców i z żalem w sercu odchodzę. Z żalem nie za trwającą gonitwą ale za jej uczestnikami. Dotykam dłońmi nowych możliwości i ostrożnie stawiam stopy na miękkiej trawie. Przede mną rozpościera się pole usłane barwami pachnącymi kwiatami i te drogi…tyle ich jest…tyle wyborów, decyzji do podjęcia. Przez chwilę czuję znajome ukłucie strachu, zerkam za siebie a potem znów patrzę na kolorową łąkę i kręcę głową z niedowierzaniem śmiejąc się w duchu z siebie. Głupia ja! I czego się tu bać. Przecież najgorsze i tak już mam za sobą!

Dla mojego anioła

Author: Magdalena Janczewska

Całkiem nowy dzień. Budzisz się rano ze świadomością, że masz swoje miejsce we wszechświecie i to nie byle jakie ale ważne . Masz pewność, już nie przeczucie, że nie idziesz sama przez życie, wiesz, że ktoś się tobą opiekuje. Ogarnia cię spokój, z którego płynie pewność, że nic złego ci się nie może stać. Twoja droga jest pełna znaków. Na początku nie udolnie je odczytujesz, często biorąc za przypadek ale z czasem stają się coraz jaśniejsze. A wtedy nic co ci się przydarza nie bierzesz już za przypadek, wiesz że wszystko ma swój sens, nie musisz od razu rozumieć jaki, wystarczy ci przekonanie, że tak ma być. Odczuwasz wdzięczność, że żyjesz, poznajesz i czujesz.

Anioły są wszędzie. Świat jest pełen cudów, teraz już widzę, bo patrzę wiedząc że są dwa światy widzialny i niewidzialny. Jeden da się zobaczyć, drugi poczuć i zobaczyć oczyma duszy, razem tworzą całość, w której czujemy się pełni.

Kiedy leżę w nocy sama, wyobcowana, odchodzę od zmysłów, moja wyobraźnia pracuje na pełnych obrotach żeby mi udowodnić, że jednak potrafi mnie przestraszyć. I na nic zdają się moje zapewnienia, że nie dam się tym razem, że to dziecinada i niedorzeczność. Czuję jak strach mnie dopada, podrywam się na każde skrzypnięcie i szelest, nasłuchuję bojąc się poruszyć, pot spływa mi po plecach, myślę gorączkowo czym odwrócić swoją uwagę. Zasypiam przy zapalonym telewizorze… Kolejna noc, już się denerwuję, że nie będę spać. Tym razem jest inaczej. Tym razem przypominam sobie, że nie jestem sama, że Oni nie pozwolą mnie skrzywdzić, że mam swego opiekuna. Zamykam oczy i rozmawiam z Nim o moich obawach, lękach i pragnieniach, wyobrażam sobie i czuję Jego obecność tuż obok siebie. Czuję jak słucha ze zrozumieniem i miłością, wiem że z Jego pomocą dojdę tam gdzie powinnam. Otwieram oczy, ciągle podekscytowana, ale już w inny sposób, pozytywny. Przed zaśnięciem myślę jeszcze długo jakie życie wydaje się oczywiste gdy słuchasz siebie, jak mało a jednak dużo trzeba zrobić by zrozumieć siebie. Sama nie zaglądam tam za często, ale zawsze kiedy wracam z wędrówki w głąb siebie jestem zadowolona, że to zrobiłam. Wtedy jestem w stanie zaakceptować swój sposób życia, spojrzeć na siebie wyrozumiale. Ci, którzy twierdzą, że nie mają problemów z polubieniem siebie, przeważnie mają największe. Tych da się łatwo poznać po agresywnym, wojowniczym stosunku do innych, brak akceptacji siebie i strach przed ludźmi i życiem to mechanizm uruchamiający system obronny – w tym wypadku jest to krzyk, dążenie do konfliktu i agresja. Czasem łatwiej jest zagłuszyć sumienie niż go przez chwilę posłuchać.

Budzę się rano i myślę, że dziś jest kolejny piękny dzień pełen znaków, które wystawił na mojej drodze mój Anioł. Wychodzę z domu pełna wewnętrznej radości płynącej z przeświadczenia, że jestem we właściwym miejscu i na właściwej drodze, a co najważniejsze nie sama. Widzę zupełnie inaczej ludzi wokół, każda zasłyszana rozmowa zwraca moją uwagę, jakby była wypowiadana na mój osobisty użytek. Z początku wydaje się to zabawne jak wiele rzeczy, na które poszukujesz odpowiedzi przychodzi do ciebie pod postacią reklamy, telefonu, sprzedawczyni w sklepie czy zasłyszanej rozmowy. Teraz już nie wierzę w przypadki, zrządzenia losu, chyba że w te kierowane odgórnie. Ten sposób spostrzegania rzeczywistości zdecydowanie ją upiększa i dodaje życiu smaku, którego często nam brakuje. Slogan: ‘wystarczy uwierzyć’, ma jednak coś w sobie. W każdym razie nie szkodzi spróbować, spróbować popatrzeć na świat jak na miejsce, gdzie cuda nie tyle się zdarzają co są na porządku dziennym, to jak zafundowanie sobie wakacji w świecie marzeń. Ja staram się fundować sobie takie wakacje przynajmniej kilka godzin dziennie, praktyka czyni mistrza. Uśmiechnij się do lustra a lustro uśmiechnie się do ciebie, więc staram się uśmiechać.

Nie łatwo jest w wirze codziennych zajęć, wśród zupełnie ‘obcych’ ludzi, często takich których nie znosisz od pierwszego wejrzenia spostrzegać siebie jako szczęśliwą osobę w idealnym świecie. Dlatego też ja zupełnie tego od siebie nie wymagam, słowa wymaganie i szczęście nie idą w parze Wściekam się i często nie potrafię nad tym zapanować, kłócę się i powtarzam bezsensowne plotki jak każdy, różnica jest taka, że teraz widzę i słyszę to co mówię innymi oczyma, jakby z boku i czasem wydaje mi się to więcej niż zabawne w swojej niedorzeczności. To ciekawe słuchać siebie w myślach i śmiać się np. z niektórych umoralniających czy pouczających sentencji jakie się czasem zdarza wygłosić albo pełnych jadu wypowiedzi o koleżance – ‘szczęściara jedna’, ‘tej to się udało’. Skąd to się w ogóle we mnie bierze? – zastanawiam się zaskoczona. Każdy tak robi, tylko nie każdy zdaje sobie z tego sprawę albo chce to analizować. Najlepsze rozwiązanie to śmiać się ze swojej jędzowatej strony a szybciej się utemperuje niż się wydaje, w końcu to też cząstka mnie, więc potraktuję ją ze zrozumieniem i odrobiną humoru, jak życie.

Otaczają mnie obcy ludzie. A jednak każdy z nich ma swego Anioła, swoją ścieżkę, łączą nas podobne pragnienia i obawy, te ostatnie często zbliżają ludzi. Zdecydowanie łatwiej jest przyznać się biedakowi, że się jest bez grosza niż bogaczowi. Na tym właśnie polega problem: biedak nie patrzy na bogacza jak na sprzymierzeńca i równego sobie. Wewnętrzne uprzedzenia, obawy i nieufność z pewnością nie ułatwiają nam kontaktów z innymi. Jedyna recepta to zaufać sobie, swoim opiekunom i nie spodziewać się po ludziach i życiu zawsze najgorszego.

Po niebie przesuwają się błękitne obłoki lekko mknąc na wietrze, wyobrażam sobie, że siedzą na nich ludzie, ich śmiech rozchodzi się po niebie, jedni tańczą delikatni jak piórka, drudzy siedzą machając stopami w powietrzu, inni po prostu cieszą się w duszy niezwykłą podróżą. Słońce pieści moją twarz, delikatnie głaszcze. Uwielbiam ciepło, wyobrażam sobie, że strumyczkami wlewa we mnie witalne siły i energię. Drzewa rozmawiają za moimi plecami, nie przejmują się moją obecnością, nie korzystam z ich cienia, za bardzo potrzebuję słońca. W tym momencie wiem na pewno, że mam wszystko czego potrzeba do szczęścia, bo czego więcej można chcieć? Czuję niezwykłość mego otoczenia. Życie jest piękne i ma sens samo w sobie, wystarczy umieć się nim cieszyć. Ja stale się tego uczę, czego życzę również Tobie.

Osobiste więzienie

Author: Magdalena Janczewska

Wielkie imadło zaciska się na moim ciele, na moim gardle, płucach, brzuchu. Blokuje dostęp powietrza, gdy staram się wziąć głębszy haust, boję się, że się uduszę, płytki i urywany oddech przeraża, wolę nie być świadoma tego imadła, chcę je wymazać z pamięci. Tylko gdy nastaje noc a ja tracę kontrolę nad swoim umysłem, przychodzą wszystkie spychane od lat cienie, imadło puszcza, skrzętnie zbudowana blokada za dnia, pęka jak mydlana bańka z nastaniem nocy. Własne więzienie, które miało być wybawieniem przed koszmarami znienawidzonych strachów okazało się oszukańcze, działało zdradziecko, połowicznie, by uderzyć ze zdwojoną siłą po latach. Oszukałam siebie, żeby uniknąć bólu i uciec od strachu. Teraz czuję się oszukana przez oszusta. A czegóż innego można się spodziewać po kimś z tak wątpliwą reputacją, pytam siebie? Uśmiecham się ironicznie na poły dumna z własnej przebiegłości, nawet w chwili druzgocącej porażki. Bo czy jest się z czego cieszyć, gdy całe życie uciekało się przed własnym cieniem?

Jedzenie, picie, spanie, te same żmudne czynności co wszystkie inne wykonywane w ciągu dnia, równie mechanicznie, bez zastanowienia. Ziewam zmęczona samym myśleniem o bezsensie. Czyt, mówię do ciebie!, obudź się, zdajesz sobie sprawę z płytkości swojego żywota? Czy ja zdaję sobie sprawę? Czasami widzę to jasno jak słońce, które nagle zaświeci w ponury dzień, by zaraz się schować na powrót za chmurami. Ale teraz przynajmniej pamiętam na jakiś czas, że tam jest i w duszy mi gra słoneczne niebo.

Dziś jest taki dzień, jaki będzie jutro nie wiem. Wiem za to, że za każdym razem gdy widzę, jestem zdziwiona jak ślepym można być na co dzień. Te rzadkie chwile istnienia przechowuję w sercu jak prawdziwe skarby, dowody życia na ziemi. Mogę tylko sobie wyobrazić jak pięknie jest spotkać się z kimś pod tym samym słońcem.

Pędzę za życiem lepszym, nie mam czasu dostrzec koloru kwiatów, jesień czy wiosna, to tylko element upływającego czasu wraz z którym przemija woń kwitnienia. Ile wiosen już przepadło? Kto by liczył, macham ręką w geście lekceważenia i złości. Cel jest ten sam, a to co po drodze się nie liczy! Czy aby na pewno najważniejszy jest cel, słyszę najcichszy szept w życiu, sama jestem zdziwiona, że dotarł do mnie z tak daleka. Ale jakże to tak?! – pytam się głośno, przekrzykując nieśmiały szept, cel jest wszystkim, jest sensem i tym do czego dążymy, nieomal się nie opluwam zaperzona oczywistością własnej argumentacji. Bez celu nie ma nic! To niemożliwe! Niemożliwe żeby sama droga miała jakiekolwiek znaczenie, a co dopiero żeby miała być ważniejsza. Co mówisz??? Że droga jest celem? Jeżeli droga jest celem to nawet nie zaczęłam jeszcze swojej wędrówki a już jestem tak zmęczona nieustannym biegiem. Jak mogę iść nie widząc celu? Nie dam rady, nie umiem, nie potrafię, to nie tak miało być! Żądam jasnych odpowiedzi i logicznie wytyczonych celów, nie zmienia się reguł w trakcie gry!

A odpowiedzią było echo, które głucho odbijało się od ścian pustego życia…. I tylko szept, który zaległ na dnie duszy przypominał o tym, że życie to nie gra.

Ta sama ale już inna ja wstała pewnego dnia i postanowiła uciszyć echo w swojej duszy i pozwolić głośno przemówić szeptowi. Od tamtej pory wędrówka się zaczęła.