Archive for wrzesień, 2008

Opowieści stare jak świat VIII

Author: Magdalena Janczewska

Jak żyć?

Jak żyć pytasz mnie Wędrowcze? Dlaczego siebie o to nie zapytasz? Bo nie wiesz już sam jak zadowolić wszystkich, ani którędy wiedzie droga. Czy Bogu podoba się jak żyjesz? I skąd masz wiedzieć czy właściwie? Chciałbyś żeby ktoś ci w końcu powiedział jak jest właściwie, jak należy żyć żeby zadowolić wszystkich…
A kto to są ci wszyscy Wędrowcze? Sam nie wiesz… Mówisz, że wszechświat może, Absolut, Bóg, czy ktokolwiek, kto tym wszystkim steruje…
Rozumiem. A co z Tobą Wędrowcze? Gdzie jest miejsce dla Ciebie w tym wszechświecie który kreślisz? Wzruszasz ramionami i mówisz, że już sam nie wiesz i gdybyś wiedział to byś przecież nie pytał. Dobrze więc, zastanówmy się razem.
Mówisz, że od tego dumania już całkiem straciłeś ochotę do życia, bo co byś nie zrobił nie masz pewności czy robisz dobrze. A skoro nie wiesz czy idziesz gdzie iść trzeba, to może lepiej nigdzie się nie ruszać… A zatem postanowiłeś usiąść pod tym drzewem i poczekać aż wszechświat ci odpowie, albo wcale się stąd nie zamierzasz ruszyć.
Dziwisz się, że się śmieję? Nie, nie z Ciebie się śmieję. Przypomniała mi się historia człowieka, który obraził się na cały świat za to, że ten go nie słucha… Chciałbyś usłyszeć tę opowieść?
W bardzo urokliwym, możne by pokusić się nawet o stwierdzenie, że najpiękniejszym zakątku Ziemi, mieszkał szczęśliwy młodzieniec. Jeżeli szczęśliwy to po co ci opowiadam o nim? Cierpliwości Wędrowcze, cierpliwości… A więc chłopiec ten miał wszystko czego tylko można chcieć. Miał zdrowie, piękną i kochającą dziewczynę, troskliwą rodzinę, wiernych przyjaciół i dach nad głową. I znowu przerywasz Wędrowcze… Mówisz, że wcale nie uważasz, żeby był to szczyt marzeń? A zatem słuchaj dalej bo macie wiele wspólnego, ten chłopiec też tak nie uważał.
Mirat, bo tak było mu na imię, uważał się za całkiem normalnego człowieka, ani specjalnie szczęśliwego ani nieszczęśliwego. Co dzień wracał do domu po godzinach pełnych pracy i zastanawiał się czy to dobrze, że tak żyje. Koledzy Mirata, też drwale leśni, nie mieli podobnych problemów i na pytania Mirata tylko kiwali głowami i śmiali się dokuczając mu, że ma za dużo czasu żeby myśleć. Ale Mirat się z nimi nie zgadzał, nie miał wcale więcej czasu niż inni, więc nie rozumiał dlaczego właśnie jego dręczyły te pytania. Dlaczego nie był tak zadowolony z życia jak Teodor, ani beztroski jak Kol. Obaj koledzy, wydawać by się mogło, mieli trudniejsze życie, jeden miał chore dziecko w domu, drugi żył sam i wiecznie marzył o spotkaniu równie pięknej dziewczyny jak żona Mirata. Mimo to, żaden mu nie zazdrościł i wydawał się szczęśliwy w swoim życia. Natomiast Mirat im dłużej myślał, a ostatnio zwyczajem jego stało się codzienne oddawanie się zadumie, tym bardziej zazdrosny się stawał o kolegów. Wkrótce zaczął łapać się na tym, że porównuje swoje życie z kolegami w każdym szczególe i im dłużej to trwało, tym bardziej przestawał ich lubić, a jego gnębiło niewyjaśnione uczucie braku czegoś. Dzień za dniem niepokój Mirata rósł coraz bardziej, aż w końcu jego żona nie wytrzymała dłużej milczenia jakim mąż ją odgradzał od siebie i zapytała go, czym się tak trapi. Na co on odrzekł, ku jej ogromnemu zdziwieniu, że życiem jakie prowadzi. Dziewczyna nie pojmowała, co mógł mąż mieć na myśli, zawsze sądziła, że byli wyjątkowo szczęśliwi a los im sprzyjał. Mieli wszystko, udane dzieci, dom i siebie. Odpowiedź męża tak ją dręczyła, że pewnego razu, wiedząc że może tego pożałować, zdecydowała się jednak zadać najważniejsze pytanie. – Czy ty jesteś z nami szczęśliwy kochanie?
Mirat spojrzał na nią zadumany i po dłuższej chwili odrzekł zmęczonym głosem. – Sam już nie wiem… A jeżeli nie wiem to chyba nie, bo gdybym wiedział to chyba bym był i nie musiałabyś o to pytać. – Po tych słowach wstał i wyszedł z domu zostawiając zrozpaczoną żonę by stawiło czoło prawdzie, z którą on przecież zmagał się sam tyle już miesięcy.
Pytasz czy Mirat kochał żonę? Tak, Mirat bardzo kochał swoją żonę i dzieci również, lecz mimo to nadal nie wiedział czy ma to co powinien mieć, czy robi to co trzeba i jak trzeba, i w końcu czy nie powinien tego wiedzieć? Ostatecznie Mirat spędził cały dzień i pół nocy włócząc się po lesie i starając się dać sobie odpowiedź na to pytanie. Następnego ranka wstał i oznajmił żonie co następuje:
– Postanowiłem zmienić swoje życie. Chcę wiedzieć, że żyje właściwie, takim życiem jakie wybrał dla mnie Bóg. A ponieważ nie wiem jak powinno się żyć, będę czekać aż Najwyższy da mi znać jaka jest Jego wola. Bo ja wybieram już wcale nie żyć, niż żyć nie tak jak trzeba.
Żona po tych słowach zmartwiła się jeszcze bardziej ale nie odrzekła nic. Teraz to na niej spoczywał ciężar utrzymania rodziny i opiekowania się córkami. Dziewczyna nie wiedziała, czy jej życie było właściwe z punktu widzenia Boga, ale miała nadzieję, że Ten jej wybaczy iż się nad tym nie zastanawia, gdyż była zbyt pochłonięta codziennym życiem.
I tak dni mijały jeden za drugim a żona Mirata utrzymywała gospodarstwo w porządku i pocieszała dzieci gdy te pytały na co tatuś jest chory. Dziewczynki zastanawiały się co dzień co stało się ojcu, i modliły się by tatuś wyzdrowiał.
A kiedy przyszła zima i cud nie nadchodził, żona Mirata wzięła swoje córki i wyniosła się do ich przyjaciela, Kola, który obiecał zaopiekować się nimi w trudnym czasie.
Minęło parę tygodni zanim Mirat otrząsnął się ze swego otępienia i zauważył że mieszka sam. Żona co prawda nadal przynosiła mu posiłki i sprzątała, ale coś się zmieniło. Mirat przypomniał sobie, że już bardzo dawno nie słyszał śmiechu swoich córek ani nie czuł ciepłego dotyku żony. I nagle całym sobą zatęsknił do życia, którym wzgardził tak okrutnie. Z jakiegoż to powodu odrzuciłem swoją rodzinę, zapytał siebie, i nie znalazł wystarczająco dobrego powodu by się usprawiedliwić przed sobą. Rozejrzał się po pustym i zimnym domostwie i spojrzał do góry ze łzami w oczach. Dziękuję ci Panie, że mi przypomniałeś jakim szczęśliwym głupcem byłem całe moje życie. I gorzko zapłakał z powodu swojej ślepoty. Czym prędzej popędził do domów swoich przyjaciół w nadziei, że wiedzą gdzie jest jego rodzina. A kiedy zobaczył, że żona jego mieszka wygodnie z jego najlepszym przyjacielem, a dzieci teraz śmieją się i bawią w jego domu, zrozumiał w pełni swój błąd. W pierwszym odruchu chciał wykląć oboje, lecz zaraz uznał, że na nic więcej nie zasłużył niż otrzymał. I padł na kolana przed żoną błagając by mu wybaczyła.
Ona podbiegła do niego ze łzami w oczach i powiedziała przez zaciśnięte gardło. – Już dawno ci wybaczyłam. – Przytuliła go do piersi i rzekła łagodnie. – Przecież wiesz, że jesteś moim największym szczęściem.
Mirat nie powiedział nic, nie mógł. Czuł się jakby zwrócono mu raj utracony, z tą różnicą, że tym razem był w pełni świadom, że to jest najpiękniejsze i najwłaściwsze życie jakie można mieć. I żadna inna droga się nie liczyła, tylko ta którą szedł od początku, tylko, że gdzieś po drodze uleciał mu jej sens…
I żyli długo i szczęśliwie? Tak, Wędrowcze, z mniejszymi i większymi troskami jak wszyscy ludzie żyli, tylko, że w pełni świadomi swego szczęścia. A Mirat do końca swego żywota nie przestał dziękować za każdy nowy dzień, który dane mu było spędzić u boku żony i córek.
Pytasz czy chcę ci powiedzieć, że jesteś szczęśliwy już teraz, tylko tego nie widzisz? Nie wiem Wędrowcze, a jesteś? Sam zdecyduj…

Opowieści stare jak świat VII

Author: Magdalena Janczewska

O wolności

Do wolności wyrywa się stęskniona dusza twoja Wędrowcze. Patrzę na twą smutną twarz i widzę duszę uwięzioną za kratami iluzji, nieprawdziwych wyobrażeń. Piętrzą się twoje obrazy jeden przed drugim, lecz żaden z nich prawdy z sobą nie niesie. Za nimi wszystkimi ciężko pojękuje dusza, która stara się przebić do świata widzialnego oczami, lecz czy będziesz chciał ją przepuścić? Czy może zignorujesz to wołanie jak liczni przed tobą? Co mówisz? Że nic nie słyszysz ani nic już nie wiesz, poza tym że ciężko ci na sercu i sam już nie wiesz po co i gdzie zdążasz…
Uwierz Wędrowcze nie twoja jedna dusza domaga się posłuchania, nie ona jedna płacze i błaga. Dlaczego ogłuchliśmy na wołanie naszej prawdy? Dlaczego wciąż plączemy się po zakamarkach ślepych uliczek, szukając i nie widząc celu?
Pytanie to od wieków zadają sobie różni myśliciele i każdy z nich sercem pragnął ogarnąć cały świat i połączyć wszystkie dusze w jednym westchnieniu, w którym miłość i radość przeplatać się będą ze sobą w tworzeniu. Świat marzeń wolnych był również wołaniem pewnej duszy, która jak ty dziś Wędrowcze szła niegdyś tą samą drogą.
Mówisz, że jeżeli się jej nie udało to nawet nie chcesz słuchać tej opowieści, bo smutek całkiem cię przygniecie i czujesz, że nie ruszysz już dalej? Dobrze więc Wędrowcze, obiecuję, że to nie smutek zagości w twym sercu gdy skończę lecz radość i nadzieja. Zgadzasz się zatem wysłuchać opowieści o duszy tak spragnionej wolności i prawdy swojej tworzenia, że zdolnej udźwignąć jej wielkość i ukazać ją światu. Nuka było jej na imię. Domem jej był cały świat, a Królestwo nazywało się Ziemia. Jak to możliwe pytasz? Nuka podobnie jak ty Wędrowcze była doskonałą częścią tego idealnego świata, różnica między wami polega jedynie na tym, że ona była tego świadoma. Każdy jej dzień był celebracją życia. Każdy ptak śpiewał dla niej, a słońce wschodziło z nadzieją, że ujrzy jej zachwyconą twarz wpatrzoną w jego blask. Ach cóż to było za stworzenie! Tak wdzięcznej i radosnej istoty świat dawno już nie oglądał, przeto tym bardziej witał ją z rozczuleniem i królewskim uwielbieniem. Nie było stworzenia, które by na jej widok nie zatrzymało się w biegu, liścia który by nie zaszumiał radośnie nad jej głową, wietrzyku który by nie zechciał delikatnie pogłaskać jej twarzy, nie było w końcu człowieka, który bezwiednie nie uśmiechnąłby się na widok Nuki. Była ona bowiem jak widok jutrzenki, lub światła słonecznego po nocy pełnej marów i strachu.
Mówisz, że chciałbyś spotkać kiedyś kogoś takiego jak ona, kto zapaliłby promyk nadziei i ogrzał twoje serce. Ależ drogi Wędrowcze po to właśnie Ci to opowiadam, abyś i Ty mógł poznać Nukę. Patrzysz na mnie nie rozumiejąc, ale to jest prostsze niż sądzisz. W każdej mojej opowieści zaklęty jest promień miłości i nadziei, ułamek marzenia, które było udziałem życia tejże istoty. I tenże ułamek oświetla właśnie teraz Ciebie Wędrowcze, jest wystarczająco silny i jasny by ukoić twoje serce i natchnąć twoją duszę do tworzenia, lecz to Ty musisz go wpuścić do siebie. Pytasz czy Nuka jest gdzieś koło mnie i słucha? Tak, Wędrowcze, ona nie tylko słucha ona opowiada przeze mnie historię marzeń serca swego…
Jej radość i zachwyt otaczającym światem był tak wielki, że wkrótce wieść o niezwykłej dziewczynie rozniosła się na ustach ludzi, w szumie drzew i śpiewie ptaków. Znaleźli się i tacy co zapragnęli owo dziwne stworzenie obejrzeć na oczy, tym bardziej że opowiadano, iż dziewczyna dysponuje niezwykłą mocą. Ludzie mówili, że na kogo nie spojrzała odzyskiwał radość życia, spotykało go zrazu jakieś wielkie szczęście lub miłość, a innych wzrok ten leczył z chorób nękających ich ciała. I stało się tak dnia pewnego, że do świata Nuki wkroczył człowiek zamożny i posiadający wszelkie atrybuty władzy nadanej mu przez otaczających go ludzi, którzy zwali go królem.
Dlaczego się tak dziwisz Wędrowcze, przecież król niczym, nie różni się w pragnieniach swych od zwykłego człowieka. A król przy całym swym bogactwie i władzy nie odkrył tajemnicy jaką posiadała biedna dziewczyna z leśnej osady. Wiedział też, że gdyby miał taki dar, cały świat stałby przed nim otworem, a wtedy nic ani nikt nie stanowiłoby przeszkody do nazywania Ziemi jego królestwem. Kto wie, zastanawiał się zachłannie król podniecony prędkością swoich marzeń, może nawet wieczność byłaby na wyciągnięcie jego dłoni… I gnany tym pragnieniem coraz to potężniejszym, król przybył do małej wioski na krańcu swego kraju i przyglądał się jego mieszkańcom nie widząc w nich nic szczególnego. Zastanawiał się co takiego specjalnego było w tym zakątku ziemi i jego mieszkańcach, że właśnie tu na świat przyszła dziewczyna tak hojnie obdarzona przez Wszechświat. Dlaczego Bóg upodobał sobie właśnie to stworzenie, pytał siebie król przyglądając się dziewczynie z dala. Gdy zbliżał się do niej w obawie, że okaże się ona tylko zwykłym człowiekiem jakich pełno było wkoło, Nuka zwróciła swoje rozradowane spojrzenie na niego. I wtedy król to poczuł. Nie potrafił tego określić lecz był pewien, że jakaś dziwna siła działa na niego, powodując, że na sercu robi mu się lżej, zabiera troski dnia codziennego i nakłada balsam na rany. A król miał ich wiele, jedne fizyczne z licznych wojen i bitew, inne niewidoczne gołym okiem jątrzyły się od dawna nienawiścią, zawiścią i strachem. Kiedy król otrząsnął się z pierwszego czaru, jaki uznał że dziewczyna na niego rzuciła, przyjrzał się jej już chłodniejszym okiem. I tym razem poczuł zazdrosne ukłucie w sercu swoim. Dziewczyna ubrana w zwykłe chłopskie łachmany stała naprzeciw niego, króla samego i nie klęczała w zdumieniu i trwodze. Za to on stał przed jej obliczem jak głupiec składający hołd wieśniaczce. I wtedy król rzekł rozgniewanym głosem – Dlaczego nie padasz przede mną na kolana?!
Nuka wyglądała na zakłopotaną i zmieszaną pytaniem dziwnie przystrojonego człowieka. Nie rozumiała czego od niej chciał ani dlaczego się złościł, zapytała więc go ze szczerym zdumieniem w głosie – Ale po cóż miałabym to czynić panie?
Król najpierw oniemiał i przez chwilę sam zagubił się w swoim świecie, zaraz jednak przypomniał sobie po cóż to jego poddani kłaniali się mu w pas i odrzekł napuszonym głosem – Ponieważ ja jestem władcą wszystkiego na tej ziemi i wszystko co widzisz należy do mnie i jest mi poddane. – Król zamaszyście uniósł dłoń i wodził nią po widnokręgu wprawiając tym dziewczynę w niebotyczne zdumienie.
Nuka patrzyła na niego zawstydzona i skrępowana. Wbijała nieśmiało wzrok w trawę pod nogami i zastanawiała się naprędce co powiedzieć by nie uczynić większej krzywdy temu biedakowi. Serce jej krajało się z żalu dla mężczyzny, który żył zamknięty w świecie własnych złudzeń. Nuka jednym spojrzeniem, krótkim zdaniem wypowiedzianym wprost do jego duszy mogła zburzyć jego świat, rozsypać szalony obraz, który dla siebie zbudował… Ale to był jego świat i jego obraz, który uparcie niósł przed sobą wmawiając innym, że tak powinien wyglądać świat. Nuka jednak wiedziała lepiej. W jej świecie ona była królową i nie potrzebowała jego królestwa, gdyż miała własne. I choć granice ich królestw gdzieniegdzie się pokrywały, były to jednak zupełnie odmienne światy.
Nuka uklękła przed kolorowo przystrojonym człowiekiem, nie z poczucia strachu lub poddaństwa, które to były jej nieznane, lecz ze współczucia i miłości. Wiedziała bowiem, że gdyby tego nie uczyniła zraniłaby go dogłębnie a wstyd i niezrozumienie wzbudziłyby w jego sercu jeszcze mroczniejsze odczucia.
Ta reakcja wzbudziła w królu wyraźne zadowolenie z siebie i przywróciła mu pewność, uśmiechnął się pod nosem, nie przypuszczając nawet jak wiele stracił przez swoją pychę. – Czy prawdą jest, że masz dar uzdrawiania i zmieniania losów ludzkich – zapytał król łagodniejszym już tonem.
Nuka podniosła spojrzenie na króla i odpowiedziała szczerze – Nie mniejszy ni większy niż każdy człowiek panie.
Król poczuł się oszukany i okłamany, wybuchł więc wielkim gniewem – To po cóż oszukujesz i rozsiewasz plotki, że każdą chorobę można uzdrowić a każdemu człowiekowi darować radość i szczęście?!
Nuka patrzyła na niego skonsternowana, jakże miała wytłumaczyć temu zagubionemu człowiekowi, który nawet nie widział bezsensowności noszenia ciężkiej metalowej konstrukcji na głowie, że sam jest twórcą swoich chorób i nieszczęść.
Król nie doczekawszy się odpowiedzi zapytał wprost – Czy potrafisz uzdrowić moje ciało, żebym już nigdy nie zaznał bólu ni cierpienia?
Nuka spojrzała na niego z bezbrzeżnym smutkiem w oczach – Niestety, nie potrafię tego uczynić dla ciebie panie- odparła, a z jej głosu bił tak autentyczny żal, że król jej uwierzył.
Odchodząc sam się dziwił sobie jak wielkim głupcem okazał się, że dał wiarę tym ludowym bredniom, on, który tyle już widział, i przeżył, dał się nabrać na dziecinne marzenie ludzi doszukujących się cudotwórczyni w prostej dziewczynie. Król kręcił głową z niedowierzaniem i śmiał się sam z siebie, z naiwności małego chłopca wewnątrz siebie i z cichego głosu swojej duszy, który załkał żałośnie na dnie. Wtedy król poczuł coś na kształt współczucia w sercu, odwrócił się i ostatni raz spojrzał na dziewczynę, tym razem nie widząc w niej nic szczególnego ani nie czując nic nadzwyczajnego. Wyciągnął rękę ze złotą monetą i rzucił pod nogi wieśniaczki, gdyż żal mu się zrobiło dziewczyny, która żyła jedynie własnym marzeniem.
Król odjechał a Nuka długo jeszcze patrzyła w ślad za znikającym powozem. Zastanawiała się co takiego było w marzeniu króla, że inni padali przed nim na kolana? Ona, Nuka, nigdy nie chciała by ludzie klęczeli, lecz by dumnie kroczyli przed siebie, świadomi własnej wartości. I w tejże chwili zrodziło się w niej pragnienie by podzielić się z innymi swoim marzeniem. By połączyć się w wielkim tańcu celebracji życia i miłości z całym światem. Nuka wiedziała, że ze wszystkich stworzeń, tylko ludzie zgubili się w tym tańcu, myląc kroki i rytm. Jej marzeniem było by wszyscy mogli poczuć taką wolność jaką ona się cieszyła, wolność myślenia, mówienia i czynienia tego co dusza pragnie. Wolność bycia tam gdzie się chce i jak się chce. Jednak tak proste dla niej marzenie, innym wydawało się wręcz nieosiągalne. Dlaczego? Dlaczego nie posłuchać czasem głosu dziecka zdziwionego światem jaki mu się narzuca, gdy na wyciagnięcie ręki jest ten doskonały? I wtedy przypomniała sobie króla i zadumała się co by było gdyby jednym dotknięciem odjęła wszystkie jego bolączki? Czy to uczyniłoby go szczęśliwszym? Nuka nie miała tej pewności, lecz wiedziała na pewno, że wkrótce król stworzyłby nowe boleści, które równie dobrze pasowałyby do jego obrazu. Siła jego marzeń urzeczywistniała je dzień po dniu, na jego własne życzenie.
Co mówisz Wędrowcze? Że to przecież niedorzeczne, że król nie chciał chorować! Dusza jego nie chciała chorować, ale król duszy nie słuchał. A kimże innym był król jak nie wcieloną duszą w wędrówce swojej? I jakże inaczej dusza mogła dać upust swojej rozpaczy? Tłamszona i niszczona przez lata mówiła królowi, że czyni ją nieszczęśliwą, lecz on upierał się że zna lepsze drogi i nawet gdy zagubił się całkowicie, nie chciał się przyznać przed sobą, że nie wie już dokąd zdąża. Wtedy dusza wskazywała mu drogę, chwytając się ostatniej deski ratunku, pokazywała, że nadal oszukując siebie doprowadzi do wyniszczenia swoje ciało. Ale król upierał się przy nazywaniu rzeczy po swojemu. I tak wolnością nazywał straż, która go pilnowała w nocy przed skrytobójcami, wolnością nazywał wojsko, które strzegło granic jego królestwa i wolnością nazywał obfite posiłki, które spożywał w obawie przed zatruciem.
Mówisz, że nie każdy jest królem i ma takie problemy? A ty Wędrowcze? Nie obawiasz się czasem, że dobra które posiadasz możesz utracić? Kto ma władzę nad kim, ty nad nimi, czy one nad tobą? Czy nie zagłuszają śpiewu twojej duszy? Czy czujesz się szczęśliwy w stworzonym przez siebie świecie, czy może brniesz dalej w iluzję pozornego szczęścia?
Widzę, że się uśmiechasz Wędrowcze. Zdradź co jest powodem twojej radości? Powiadasz, że wcześniej martwiłeś się, że niewiele posiadasz i pragnąłeś dorównać innym, bo w tym upatrywałeś cel swojej wędrówki. A teraz cieszysz się, że masz tylko tyle ile jesteś wstanie unieść, bo lżej ci z tym kroczyć przez świat. Nie dźwigasz tobołów zmartwień i trosk o rzeczy i zdarzenia bezwartościowe. Cieszysz się bo wolisz własne królestwo, które może nie opływa w złoto i nikt ci się nie kłania ale dusza ci śpiewa i rozumie język wszechświata. Zrozumiałeś, że sam sobie jesteś królem i nie ma na Ziemi nikogo kto mógłby odebrać ci twoje królestwo, chyba że dobrowolnie się go zrzekłeś.
Tak, ja też myślę Wędrowcze, że promień z marzenia Nuki ogrzał twoje serce i rozjaśnił duszę, Teraz wyraźniej słychać jej głos. Jest w nim też coś jeszcze… Zapowiedź twojego własnego obrazu, marzenia urzeczywistnienia. Twórz je pamiętając o tym, co naprawdę ci w duszy gra, a zawsze będziesz chodził prawdziwymi ścieżkami.
Już odchodzisz Wędrowcze? Tak prędko? Spiesznie ci do własnych marzeń spełnienia… Poczułeś wiatr wolności na twarzy i bezkres tworzenia…Cóż nie będę cię zatem zatrzymywać, bo nie ma dla ciebie radośniejszej drogi.