Archive for lipiec, 2009

Kraniec Wszechświata

Author: Magdalena Janczewska

Rozłożył swe skrzydła szeroko a ja miałem wrażenie, że krańcami wieczności dotykał.

Gdy go zapytałem, jak to jest dotykać krańca świata, odrzekł, że nie wie, gdyż nigdy go w sobie nie poczuł. I zafalowała przestrzeń cała, a mnie się zdawało jakby to skrzydła te wprawiały wszystko w drganie. Zaśmiałem się na głos cały bezgłośnie a echo dudnieniem wielkim przetoczyło się nade mną niosąc dźwięk pełen zdumienia, w którym czuć było zachłyśnięcie się prawdziwa wolnością. Pierwszy łyk był tak ogromny w swym darze, że niemal mnie zatkało i ze zdumieniem spostrzegłem, że nabieram kolejny i kolejny wdech, każdy równie wspaniały. I niemalże dotknąłem krańców skrzydeł anielskich… Za każdym razem gdy zdawało mi się, że są już tuż tuż, horyzont się wydłużał i widziałem, że mogłem sięgać jeszcze dalej i dalej.

-Czy jest jakieś inne teraz?- zapytałem zdumiony swoją nieskończonością. (więcej…)

Patrząc w oczy Wieczności…

Author: Magdalena Janczewska

Patrząc w oczy Wieczności zakochałam się w ich głębi niezmierzonej i wskoczyłam bez jednej myśli czy zastanowienia; pływam, szybuję, mknę, jestem tu i tam, wszędzie, jestem tym i tamtym, jestem spojrzeniem i jestem tym na co patrzę. Jestem wolny od ograniczeń moich. Rozszerzam się z każdym oddechem. Nie ma mnie i Jestem.

Obserwuję swój sen o wieczności… ale zaraz… czy to na pewno sen? Czy to tylko sen?

Patrzę na sen ziemski – piękny i koszmarny, ulotny ale jakże rzeczywisty i wybieram… Wybieram nieskończoność. Tym razem… Znowu… I budzę się by tkać mój sen na nowo, lepszy, piękniejszy, bogatszy. Ech życie! Nigdy cię dość! Biorę kolejny wdech i jestem tu i teraz, przemierzam mój utkany sen, a blask słońca na niebie przypomina mi o złotych niciach z jakich utkałam mój sen… Ale jakiż to był sen! Czegóż w nim nie było! I miłość i zdrada, i śmiech i płacz, radość i smutek! Dotykałem złotych nici, wyczuwałam wzory i sploty i dziwiłem się i dziwiłam się i czułem jakbym to robił pierwszy raz! Za każdym razem pierwszy raz. Pierwszy krok, pierwszy uśmiech dziecka, pierwszy promień słońca na twarzy i wiatr rozwiewający włosy, nieustanny zachwyt nad cudem Istnienia. Nigdy niekończąca się opowieść mknie po niciach złotych. O jakim śnie będę śnić gdy się obudzę? A ty? Może śnimy jeden sen? Witaj najdroższy Przyjacielu, Współtkaczu ścieżek i dróg wieczności… witaj.

Rajski Ogród

Author: Magdalena Janczewska

Idę powoli, z uwagą słuchając szeptu cichego, cichego jak szum listka, nieśmiałego. Tak łatwo go spłoszyć. Staram się pamiętać o jego skromności, bo tam właśnie, w tej pokorze znajduję studnię piękna i wylewności, której nie sposób wyrazić słowami.

Idę więc po zaczarowanym ogrodzie i powolutku przesuwam obrazy przed sobą, ten zapach krzewu z małymi czarnymi kulkami…to zapach dzieciństwa i wspomnień, tych dobrych…Gdy tylko oderwałam wzrok od dzieciństwa, lekkie zdziwienie, radosne i różowe przemknęło przeze mnie, unaoczniając zaskoczenie w postaci żywo kolorowej gałęzi zdawałoby się tylko zielonkawego drzewa. A tu ten róż wyskoczył tak nagle, niespodziewanie, taki frywolny i wesoły, że trudno było uśmiech powściągnąć, bo i po co? Uśmiecham się więc i patrzę i nadziwić się nie mogę jaką różnorodnością mnie goszczą w tym rajskim ogrodzie. Dziwię się nawet własnemu śmiechowi, bo któż by przypuszczał, że w jednej gałęzi, niesamowitej co prawda, kryje się uśmiech świata. Ach ten róż…

Podążam dalej, już z uśmiechem na ustach. Nie uszłam pół kroku nawet, a tu wyrasta przede mną potęga wielka, szumiąca i piękna w swej powadze. Symfonia szumiących, wdzięcznie tańczących kształtnych listków, wygina się z gracją bez wysiłku i mówi…. Ten głos niesie muzykę w przestworza dalekie, wygrywa wietrzne melodie, dziś walc to był niebiański. Niemalże chcę się skłonić przed majestatem korony wysoko ponad moją osobą, ale spuszczam tylko lekko głowę zawstydzona własnym myślami i z szacunkiem przechodzę obok statecznego mądrego wiekami pnia. Jego pomarszczona skóra jeszcze przez chwilę przykuwa moją uwagę i przypomina o prastarej wiedzy dostępnej nam…właśnie tu. Zaraz wzrok mój jednak pada na tajemniczą ścieżkę i cichutki głos szepce kojąco i słodko – tu jest jeden z wielu małych ogrodów rajskich ukrytych na Ziemi. Rozglądam się wkoło i rzeczywiście nadziwić się dalszym ciągiem cudów nie mogę, dziesiątki istnień przechodzi tędy dnia każdego i nikt się nie dziwi, mało kto słucha, mało kto widzi. A ja czuję się jak Alicja w krainie czarów, taka dumna i przejęta, że mogę obejrzeć to miejsce na Ziemi. Wstępuję z lekkim strachem, a serce miota się niespokojnie w piersi. Ale wkoło mnie cisza, której się tu nie spodziewałam, bezpieczeństwo i krąg starych przyjaciół, którzy specjalnie dla mnie przyszli tu dziś by mi dać poczucie ciepła, spokoju, domu. Ze łzami na policzkach stoję w zaczarowanym kręgu i zalewa mnie fala miłości, serdeczności, której źródło jest wieczne, nieskalane i wiem, że nic ponad to uczucie nie ma znaczenia. Napełniam się nim po brzegi i wdycham ukojenie. Nigdy ci go nie zabraknie, słyszę szept cichutki i czuję jak oddycham całą powierzchnią skóry, oddycham światłem, złotymi drobinkami mieniącymi się w blasku ogarniającego nas zewsząd światła. Dziękuję głęboko wzruszona i skłaniam się głęboko z szacunkiem.

Wychodzę po chwili niemierzalnej czasem, bo wiem, że iść dalej znaczy zobaczyć, poznać dalej. Żegna mnie obietnica stałości i nieskończonej miłości, tego utracić się nie da. Wzdycham z lekkim  żalem i nie oglądam się już za siebie. Wychodzę na przestrzeń jasną i otwartą, tu wolność woła! Rozpiera i fruwa nieskrępowanie, marzenie największe moje… Wolnym być, czujesz to? – pyta cichutko głosik. Tak, myślę lekko zaskoczona własnym stwierdzeniem, zapach wolności…pomieszany z błękitem nieba unosi mnie do góry, szybuję na skrzydłach wiatru, niesie moje dłonie, twarz i bawi się wesoło włosami. Jest niczym nieskrępowany! Śmiech narasta w płucach, i narasta i wybucha głośno, niepowstrzymanie, jak wiatr gdy hula na bezdrożach bez granic i reguł, wolny i swobodny. Powolutku opadam na ziemię wraz z pierwszymi promykami słońca, wystawiam twarz na chwilę do wiecznej tarczy i przez chwilę poddaję się delikatnej pieszczocie. Czuję jak głaska z czułością moje policzki, niemalże mam ochotę mruczeć jak kot… i znów mój uśmiech delikatny przywołuje koci pomruk, niemalże słyszalny z głębin cichutkiego szeptu. Docieram do skraju polany i wiem, że to już koniec przechadzki po rajskim ogrodzie, tak niewidzialnym dla ludzi, że chciałoby się powiedzieć, że niemalże zakazanym. I wnet na skraju samym zatrzymuje mnie szmer wdzięczny i delikatny. Spoglądam w bok, a tu prezent, niespodziewany, piękny, ostatni. Mała brzózka, jak tancereczka, baletnica pełna gracji i świeżości. Taka młoda i niewinna, że wzrok trudno od niej oderwać. A ten głos! Powabny, i kochany. Mówił, mówił specjalnie dla mnie. Stałam tam jak oczarowana, wsłuchana w szept, który sprawił, że nawet cichy głosik wewnątrz mnie zastygł by posłuchać. A ona mówiła i śpiewała i wabiła, by zajrzeć, pamiętać i nie zapominać, jakby odbijała ostatni ślad w pamięci mej, bym wychodząc nie zapomniała przygody tej. Obudź się, zobacz i zapamiętaj melodię tę, a ona poprowadzi cię do wnętrza rajskiego ogrodu.

Dotyk Anioła

Author: Magdalena Janczewska

Radością i świeżością pachnie ten świat, ma zapach kwiecisty i czuły.

Wiatr łagodnie niesie powiew trzepotania skrzydeł delikatnie falujących powietrze.

W kropli wody tęcza lśni, woda nie moczy nic, nie czyści nic, tylko odzwierciedla czystość.

Nutkę śpiewu niepełną pochwycić zdołałam…

Anielski głos zatańczył, nieomal otarł się miękko o skórę moją, jakby nieśmiało tłumacząc, że więcej na razie przekazać mi nie zdoła.

I ta słodycz, pełna ekstazy unosząca się w powietrzu niczym nektar do spijania!

Wzrok, najsłabszy ze zmysłów wszech, nie spojrzał, w obawie przed przekłamaniem….

Pasja

Author: Magdalena Janczewska

              Pasja jest niezbędna by żyć, być, czuć, tworzyć. Aniela wiedziała o tym doskonale, i zawsze starała się żyć jakby patrzyła na świat oczyma dziecka. Wszędzie, gdy tylko sobie o tym przypomniała, potrafiła dostrzec cudy i dziwy istnienia. Czasem śmiała się do siebie zaskoczona swoją naiwnością i prostą radością. Kto by pomyślał, że ziemia może tak zaskakująco pachnieć, domem, obietnicą rozkoszy i spełnienia? A te zielone listki i woń żywicy z drzewa – czy może być coś bardziej doskonałego niż natura? Czy słońce prześwitujące przez konary drzew, zapalające radosne błyski w oku nie jest już przepychem samo w sobie, a co dopiero mówić w połączeniu z wiosną! I gdyby nie te wszystkie cuda wkoło, Aniela myślała, że dawno już by przestała żyć. Kiedy brakowało jej niezbędnej do przeżycia duszy pasji i radości, zostawało jej tylko szukać pocieszenia. Ostatnio Aniela miała przykre wrażenie gniotące ją na dnie za ciasnego nagle brzucha, że się po prostu wypaliła. Nie czuła nic. Nie chciała nic…sama już nie wiedziała czy ma marzenia…czy tylko uważa, że powinna je mieć. Bo kimże jest człowiek bez marzeń, kukłą bez motywacji do kroczenia. Zastanawiała się czy marzenia można sklasyfikować, na te bardziej pożyteczne i mniej, na bardziej oryginalne i mniej…na własne i zapożyczone. Aniela często się zastanawiała co znaczy marzyć po swojemu, tylko dla siebie. I kim ona była? Bo jeżeli miała już marzyć tylko dla siebie, to czego chciała ta ona, którą przecież tak słabo znała… Aniela, Aniela, imię jak każde inne, nic o niej nie mówiło. Pasja, entuzjazm, te słowa brzmiały głucho, obco, gdzie szukać natchnienia dla kogoś kogo tak słabo się zna? Aż bała się zapytać czy jej wiara jest jej własna czy może zapożyczona. Bo jeżeli nie miała już wiary…nie miała nadziei…nie miała życia. Ale na szczęście wszystko wkoło przeczyło tej pustej teorii. Świat tętnił życiem. Dzięki Bogu! Czy to możliwe żeby wszechświat zostawił ją tak bez słowa, bez dźwięku jednego? Samą? Pustą? Bez imienia? Czy mogła zostać tak po prostu pominięta w wielkim planie tworzenia? Nie możliwe! Wszystko dookoła miało swoje miejsce, swój dźwięk, smak i barwę, idealnie wpasowaną w całość. A zatem tylko jej wewnętrzny świat był pusty i pobrzmiewał głuchym echem. Zastanawiała się jak nadać mu jakiś dźwięk i jaki mógłby to być odgłos, czego? Co miałby zapowiadać? Znała już głos głuchy…pusty.. i taki pełen smutku i rozpaczy. Nie chciała go odtwarzać. Uśmiechnęła się do swoich myśli. Ktoś jej kiedyś powiedział, że jeżeli nie wie czego chce to już połowa sukcesu, po drugiej stronie przeważnie znajdują się rzeczy, których się pragnie. A zatem żeby odkryć swoją pasję musiała najpierw poznać jej brak, aż do skrajności, nieznośnej, bezdennej, czarnej rozpaczy. Teraz chciała zadźwięczeć radośnie, i dlatego chciała umieć słuchać. Bo od kogóż najlepiej się uczyć jak nie od najdoskonalszych wirtuozów. Doskonały rytm, takt i melodia, wszystko to istniało w naturze, a ona była jej doskonałą częścią, doskonałym stworzeniem. Stąd już tylko krok do zobaczenia siebie w całości, była nutą w symfonii Beethovena, była promieniem w tarczy słońca, bez jej dźwięku i blasku całość nie była doskonała. Aniela patrzyła na swoje odbicie i nadziwić się nie mogła dlaczego wcześniej nie potrafiła tego dostrzec, ona przecież cały czas grała! Co prawda ostatnio fałszowała, ale nadal grała. I stąd ten niesmak, apatia i brak radowania się. Ona po prostu nie była sobą, nie brzmiała sobą. Nic dziwnego! Jaki muzyk zniósłby słuchanie wkoło tego samego fałszującego kompozytora!

            Aniela zdecydowanie krok po kroku odrzucała wszystkie siebie, które nie były nią, dzień za dniem, najpierw mozolnie z trudem, potem coraz lżej. Przypominało to trochę sprzątanie mieszkania, im więcej gratów wyrzuciła, tym jaśniej i czyściej się robiło, a ona powoli zaczynała dostrzegać zarys prawdziwego domu. Widziała już radość w sobie, jej zalążek, wielce obiecujący jednakże. To zupełnie jak z pąkiem kwiatka, który kupujesz w kwiaciarni bez nazwy i z niecierpliwością czekasz co z niego się wyłoni. Wiesz, że będzie piękny, twój, niepowtarzalny, ale nie znasz szczegółów…i z każdym dniem napawa cię radość oczekiwania. Z ekscytacją podlewasz swoją roślinkę i sam nie zdajesz sobie nawet sprawy, że to już jest pasja, że samo podlewanie i czekanie jest tworzeniem swojej wizji kwiatka. I wtedy Aniela zrozumiała, że dla nikogo innego ten kwiat nie będzie miał takiego znaczenia jak dla niej, dla zwykłego przechodnia, może być to nawet przeciętny mleczak. A zatem, czy miała w sobie dość miłości żeby spojrzeć na siebie z pasją i entuzjazmem? Czy miała dość zapału by tworzyć siebie na nowo i wciąż od początku z pasją, radością i… tak…z zachwytem nad cudem istnienia….własnego? Czy miała?            

            Śmieszne pytanie Anielu, dość tego droczenia się z sobą, czas przygotować się do koncertu, a w duszy niech gra muzyka…..