Kraniec Wszechświata

Author: Magdalena Janczewska

Rozłożył swe skrzydła szeroko a ja miałem wrażenie, że krańcami wieczności dotykał.

Gdy go zapytałem, jak to jest dotykać krańca świata, odrzekł, że nie wie, gdyż nigdy go w sobie nie poczuł. I zafalowała przestrzeń cała, a mnie się zdawało jakby to skrzydła te wprawiały wszystko w drganie. Zaśmiałem się na głos cały bezgłośnie a echo dudnieniem wielkim przetoczyło się nade mną niosąc dźwięk pełen zdumienia, w którym czuć było zachłyśnięcie się prawdziwa wolnością. Pierwszy łyk był tak ogromny w swym darze, że niemal mnie zatkało i ze zdumieniem spostrzegłem, że nabieram kolejny i kolejny wdech, każdy równie wspaniały. I niemalże dotknąłem krańców skrzydeł anielskich… Za każdym razem gdy zdawało mi się, że są już tuż tuż, horyzont się wydłużał i widziałem, że mogłem sięgać jeszcze dalej i dalej.

-Czy jest jakieś inne teraz?- zapytałem zdumiony swoją nieskończonością.

Anioł spojrzał na mnie, a w jego oczach rozpływały się wody wszechświata. Zanurzyłem się zafascynowany i widziałem miliony rzek przecinających się i wijących na zakrętach świata, a wszystkie one były jednym, w jednym jedynym oku Jego. Zdumiałem się ogromnie nad płynnością czasu i jego cudowną zgodnością, rytmem, jednością. Czy jest coś poza mną? – zadałem sobie w myślach pytanie. Czy mogę w ogóle zobaczyć cokolwiek co by mogło być poza mną?

Usłyszałem wewnątrz odpowiedź – Ty jesteś Mną.

– A kim Ty jesteś jeśli ja jestem Tobą? – zapytałem.

– Tym, kim zechcesz. Światłem, miłością, wszystkim co jest, tym co widać i tym co tworzy widzialne, wnętrzem i światem zewnętrznym. Tobą.

Otworzyłem oczy swe szerzej w jeszcze większym zdumieniu, wiedziałem wszystko, tylko jakbym sam przed sobą udawał, że nie wiem. Gdyż chciałem nadal być tym sobą w tamte teraz i pływać w wybranej rzece i nadal mieć wrażenie swojej odrębności…przez czas jakiś, póki ujścia rzek nie spotkają się znowu. I wtedy zrozumiałem, że skrzydła anioła nie miały końca, co prawda mogłem je poczuć, a nawet zobaczyć jeśli bardzo chciałem, ale to był tylko ten koniec jaki chciałem widzieć. I popłynęła ku mnie fala jasna i złocista mieniąca się ogromem blasku niczym kruszynki złotego piasku iskrzące się tęczą barw w upragnionym, ukochanym, dobrze znanym słońcu. Dom… Był taki mój, znany, był moim miejscem bez żadnego konkretnego miejsca, był moim dźwiękiem, głosem, brzmieniem, ciepłem i biciem mego serca…dom, był, jest zawsze. Odetchnąłem z ulgą i niemalże poczułem mokre łzy na policzkach, jak dobrze być znowu w domu. I znowuż się zdumiałem jak tak długo mogłem wytrzymać w oddaleniu od Domu i zdałem sobie nagle sprawę, że zawsze gdy wracałem tak samo czułem, ulgę ogromną, że znów wróciłem, że znalazłem w końcu drogę. I zalała mnie fala bezpieczeństwa i pewności, że tak było, jest zawsze i że nigdy nie zgubię się ani nie oddalę, i zrozumiałem, że nigdy nie opuściłem domu.

Wtedy poczułem, że wracać mi trzeba, pootwierać drzwi i okna by dźwięk serca domu mego wypełnił wszystkie pokoje. Z radością i lekkością zanurzałem się w rzece życia swego, mając w sobie dźwięk nieprzebrzmiały domu mego. Serce lekkością pobrzmiewało, a myśl w przyszłość jasną biegła szukając już dróg i sposobów by poprzez siebie wyrazić to co w sobie dojrzała – bogactwo nieskończoności. Ileż to perspektyw przed nią otwiera, jak wyrazić obfitość Nieskończoności? Potrzeba na to wieczności…. Z radości myśl aż podskoczyła, na dudniących bębnach serca w dal się potoczyła, ku nowemu, ku nie-znanemu, ku fascynującej nieskończoności…