KLUCZNIK CZASOPRZESTRZENI

Author: Magdalena Janczewska

Zobacz obraz w pełnych rozmiarach

Ana lubiła myśleć o sobie jak o kluczniku, który miał klucze do wrót i tuneli nie z tego świata. Czy była inna niż wszyscy? Nie wyróżniała się niczym wśród młodych ludzi jej epoki. Wszyscy podróżowali licznymi sieciami czasoprzestrzeni i oglądali inne cywilizacje i światy. Ana pamiętała jak dziś swoją pierwszą wyprawę, na którą zabrał ją ojciec. Pokazał jej ‘wymarłe’ światy, gdzie niegdyś panowała niepodzielnie przyroda, które dalej istniały, tyle że w innej przestrzeni i czasie. Zwierzęta miały tam kształty i rozmiary tak dalece różne od tego co widziała na rodzinnym Gomos, że gdy wróciła do domu z wrażenia nie mogła usnąć całą noc. Ten dreszczyk podniecenia towarzyszył jej do dziś ilekroć zagłębiała się w plątaninę tuneli wszechświata. Nieraz lubiła skoczyć na oślep w nieznaną przestrzeń. Nigdy jednak nie odważyła się o tym nikomu opowiedzieć, gdyż jej współbracia z pewnością uznaliby ją za szaloną i nieodpowiedzialną, i w konsekwencji pozbawili możliwości podróżowania, a tego by nie zniosła.

Gdy stawała przed otwierającym się tunelem była naprawdę wolna, czuła dreszcz podniecenia niezmiennie biegnący wzdłuż kręgosłupa na myśl o różnorodności zdarzeń, kreacji i istot, które zaraz mogła napotkać. Nudziły ją i irytowały żmudne wyliczenia i przygotowania przed każdą podróżą, jakie miał obowiązek wykonać każdy klucznik przed skokiem. Nie mogła znieść widoku tych samych, wkoło odwiedzanych światów, sprawdzonych, szkolnych przykładów. Miała dość Neptuna, Ozyrii, Ziemi, Atlantydy i ich nudnych, dawno przestudiowanych cywilizacji. Teraz gdy mogła podróżować sama, bez nadzoru nauczycieli, chciała chwytać życie garściami. Tak wiele było tam jeszcze do zobaczenia, a ona miała niezaspokojony apetyt!

Ana od jakiegoś już czasu schodziła wieczorami do swego ogrodu i otwierała tunele czasoprzestrzeni. Nigdy nie nastawiała swoich myśli na konkretny czas czy miejsce, poddawała się chwili, uczuciu i jak dotąd się nie zawiodła. Dzięki swoim nieplanowanym wycieczkom poznała nieznane dotąd nikomu na Gomos światy. Widziała istoty utkane z tak delikatnej materii, że dziwiła się, iż nie są przezroczyste. Mogła oglądać latające smoki i głaskać srebrzystą grzywę jednorożca. Ana westchnęła do własnych wspomnień, żałowała tylko jednego, że nigdy nie będzie mogła o tym nikomu opowiedzieć. Takie nieprzewidywalne w skutkach podróże były surowe zabronione. Mimo to, tego wieczora postanowiła znów spróbować swojego szczęścia. O zmierzchu, gdy wszyscy udali się na spoczynek, zeszła po kryjomu do ogrodu i z dobrze znanym uczuciem podniecenia otworzyła tunel. Wiry powietrza przez chwilę tańczyły wkoło niej by zaraz uspokoić się całkowicie i utworzyć dobrze znany okrągły ciemny tunel. Ana śmiało wkroczyła w czarną głębię i za chwilę poczuła, że unosi się swobodnie w próżni, by niespodziewanie opaść na twarde podłoże. Była na miejscu. Podniosła się wolno z klęczek, nie opanowała dotąd lądowania, gdyż nieplanowane podróże miały ten szkopuł, że ciężko było wyczuć kiedy podświadomość uzna, że już czas wysiadać.

Powierzchnia, na której stała była twarda i mokra, z nieba ciemnego niczym smoła sączył drobny równy deszcz, a przed nią rozgrywała się scena, której z pewnością nie chciała być świadkiem. Młody mężczyzna o pięknej delikatnej twarzy stał przemoknięty ledwo utrzymując się na własnych nogach, wkoło niego krążyły niczym sępy przynajmniej trzy razy większe istoty o potężnych ramionach i nogach. Ich jasno brązowa skóra lśniła od deszczu, na krótkich i grubych karkach osadzona była łysa głowa w której wzrok przyciągały nienaturalnie duże ślepia i kły wystające z zamkniętych ust. Z ich prymitywnych gardeł dochodziły dźwięki dzikiej radości, zielone ślepia z pełnym nienawiści fanatyzmem wpatrywały się w smukłą samotną postać pośrodku kręgu. Kiedy jeden z olbrzymów pochwycił mężczyznę za gardło i uniósł do góry niczym bezwolną pacynkę, żeby uderzyć nim o ziemię, Ana nie powstrzymała okrzyku przerażenia, który mimowolnie wydobył się z jej gardła. W oka mgnieniu cała sytuacja rozgrywająca się na jej oczach uległa zmianie. Olbrzymy odwróciły się w jej stronę zaciekawione niespodziewaną wizytą. Jeden z nich ruszył w jej stronę wielkimi susami przemierzając dzielącą ich odległość, a ona tylko stała tam niczym sparaliżowana, w głowie mając jedną myśl, że za chwilę zostanie zmiażdżona, zdeptana jak cienka sucha gałązka. I wtedy stał się cud. Osaczony mężczyzna użył najdziwniejszej broni jaką Ana dotąd widziała, otworzył usta i wydał z siebie niezrozumiały, przeciągły, wysoki dźwięk, który unieruchomił stwory w miejscu. Ogłupiałe olbrzymy wpatrywały się zdezorientowane przed siebie nieobecnym wzrokiem.

– Pomóż mi – Ana usłyszała jakby słaby jęk we własnej głowie, który wyrwał ją gwałtownie z osłupienia. Przeniosła przerażony wzrok na klęczącego mężczyznę. To on niemo wzywał pomocy w jej głowie. Nie miała czasu zastanawiać się teraz nad sposobem jego komunikowania się. Rzuciła się biegiem w stronę młodej zrozpaczonej istoty i zrobiła jedyną rzecz, która przyszła jej do głowy i którą potrafiła, przeniosła ich na Gomos, do domu.

Wiedziała, że nie powinna tego robić. Uczono ją tysiące razy, że Gomosi są tylko obserwatorami i nie mają prawa wtrącać się w losy innych cywilizacji, ich przetrwanie zależało od tej reguły, a ona właśnie ją złamała.

Siedzieli teraz razem, ona i obcy, na miękkiej trawie w jej bezpiecznym ogrodzie otoczeni owocowym sadem. Mężczyzna patrzył na nią przenikliwym wzrokiem, nie mogąc uwierzyć, że dziewczyna rzeczywiście ich przeniosła z miejsca zagrożenia. Zwrócił pytające spojrzenie na jej drobną postać i wielkie wystraszone oczy wyglądające spod burzy złocistych loków okalających twarz. Dziewczyna wyglądała nieomal jak dziecko, gdy tak wpatrywała się w niego bezradnie. Wokół panowała niczym niezmącona cisza, a powietrze wypełniała słodka woń owoców o delikatnych różowych i fioletowych barwach.

– Czy tak wygląda życie po śmierci? – zapytał jej w myślach.

Ana słyszała już o takiej formie komunikacji ale osobiście jeszcze jej nie doświadczyła, było to dziwne uczucie a najbardziej szokujące było to, że przekaz był zaskakująco trafny i zrozumiały.

– Gdzie ja jestem?- usłyszała ponaglenie w myślach. – Co to za wymiar?

Ana czuła się potwornie winna, musiała jakoś wytłumaczyć tej istocie co właśnie z nią zrobiła. – Nazywają mnie Ana, a to moja rodzima planeta, Gomos – odparła w myślach mając głęboką nadzieję, że ta forma komunikacji działa w dwie strony. – Nie wiem w jakim czasie i odległości w stosunku do twojej. Przykro mi – wzruszyła bezwiednie ramionami. – Chciałam ci pomóc a to jedyne bezpieczne miejsce jakie znam… – Ana obserwowała go przez cały czas modląc się w duchu żeby nie pomyślał, że zwariowała. Ale on tylko patrzył na nią spokojny jakby wszystko doskonale rozumiał. Nagle uśmiechnął się promiennie, a jego zmęczona dotąd twarz rozjaśniła się nadzieją. – Jestem Elah – skłonił się nisko. – Pochodzę z Rodot – kontynuował bezdźwięcznie. – To zaszczyt spotkać kogoś kto potrafi przemieszczać się w czasie i przestrzeni.

Ana zarumieniła się pod jego przenikliwym spojrzeniem. Nie słyszała dotąd o Rodot ani jej mieszkańcach. A ten tutaj wydawał się szczery i uprzejmy, tym bardziej zasługiwał na to, by jak najszybciej bezpiecznie powrócić do swego domu. Poza tym, nikt nie mógł go tu spotkać jeżeli Ana miała jeszcze kiedykolwiek przemieszczać się tunelami.

Elah zbliżył się do niej na wyciągnięcie dłoni, i wtedy Ana spostrzegła, że jego oczy są błękitne niczym przejrzysta laguna a skóra perłowa jak kość słoniowa. Wtedy wyszeptał w jej głowie – dziękuję – a z jego ust popłynęły urzekające dźwięki, jakich dotąd nigdzie nie słyszała. Ten jeden ton przeszył ją na wskroś i przelał się niczym ciepła fala przez całe jej ciało, docierając aż do serca. Kiedy spojrzała na niego ponownie nie widziała już przybysza z innej planety, tylko piękną istotę, dla której gotowa była poświęcić wszystko. Dopiero po dobrej chwili zdała sobie sprawę, że gapi się w osłupieniu na Elaha, nie mając nawet świadomości swojego zachowania. – Przepraszam – wydukała zawstydzona. – Musimy wracać… Odprowadzę cię, potrzebna mi jest tylko twoja drobna pomoc – wyjaśniła nadal lekko oszołomiona. – Musisz wyobrazić sobie…przypomnieć każdy szczegół miejsca i czasu, do którego wrócimy – tłumaczyła napominając siebie w duchu, że już nigdy nie będzie podróżować na oślep. – Nie wolno ci się rozpraszać…w innym wypadku możemy trafić nie tam gdzie powinniśmy. Rozumiesz mnie? – upewniła się nerwowo.

– Nie przejmuj się Ana – z jego ust popłynęły hipnotyczne dźwięki. – Wszystko będzie dobrze.

Ana nie miała czasu zastanawiać się kto kogo powinien tu uspokajać, gdyż znowu poczuła się jakby bezwolnie chodziła we śnie, błogim i bardzo przyjemnym. Odruchowo wykonała znajomy układ i otworzyła przejście. Wyciągnęła dłoń w stronę Elaha i poczuła zaskakująco przenikliwy chłód jego dłoni w swojej ciepłej ręce. Rzuciła mu ostatnie spojrzenie by się upewnić czy jest gotowy i razem przekroczyli wrota prowadzące z powrotem do jego świata.

Po drugiej stronie panował słoneczny dzień, jasny, radosny i ciepły. Ana spodziewała się zobaczyć ponure i wyjałowione ziemie, a tymczasem oni spokojnie stali na pięknym polu usłanym po horyzont żółtymi drobnymi kwiatkami. Delikatny wietrzyk przyjemnie bawił się jej włosami, obraz polanki był tak urzekający a Elah piękny w jej oczach, że nie zastanawiała się za długo nad różnicą krajobrazu. On nie wydawał się zmartwiony ani zaniepokojony, najwyraźniej więc musieli trafić dobrze. Ana spojrzała w błękitne przejrzyste niebo i spostrzegła ze zdziwieniem, że nad nimi unosi się olbrzymi statek… Rozejrzała się wkoło, poza statkiem, żółto zielonym dywanem z kwiatów i bzyczeniem owadów nadal nie znajdywała nic niepokojącego w tym obrazie. Uśmiechnęła się niepewnie do Elaha – Wygląda na to, że się nam udało. Jesteś w domu… Więc ja mogę wracać.

– Nie… Poczekaj – zatrzymał ją nagle chwytając delikatnie za ramię. – Proszę. – Spojrzał jej głęboko w oczy. – Musisz poznać moja rodzinę. Będą ci dozgonnie wdzięczni.

Melodia, którą utworzył by ją przekonać brzmiała jak szum strumyka, jednostajnie, idealnie. W chwili gdy ją usłyszała Ana znów zapomniała co było w nim takiego, że nigdy nie potrafiła mu odmówić. Skinęła potakująco głową niewiele rozumiejąc przyczynę swego absurdalnego w rzeczywistości zachowania. Elah uśmiechnął się tylko bez cienia zaskoczenia na twarzy, zamknął oczy i stał tak przez chwilę skupiony, jakby oddalony od niej myślami. Po krótkiej chwili ze statku nad ich głowami zsunęła się bezdźwięcznie platforma, dzięki której dostali się do wnętrza unoszącej się w powietrzu fortecy. Statek okazał się w rzeczywistości olbrzymia kolonią pełną korytarzy i pomieszczeń będących domem dla wielu przedstawicieli gatunku Elaha.

Elah i Ana zostali bez słowa poprowadzeni do jednego z górnych pomieszczeń, z którego rozciągał się widok na wielkie połacie rodzimej planety Elaha. Przezroczyste ściany olbrzymich rozmiarów sali powodowały, że Ana odnosiła wrażenie, iż dosłownie unosi się w powietrzu bez żadnych ograniczeń. Pod nią rozpościerała się malownicza kraina, pełna życia i bogatej roślinności o niezwykłych kształtach i kolorach tęczy. Ana z trudem oderwała wzrok od otaczającej ją barwnej przestrzeni by przyjrzeć się gospodarzom. Zgromadzeni w środku mieszkańcy Rodot niczym nie różnili się na pierwszy rzut oka od Elaha, może poza bardziej wytwornym strojem. Byli równie dostojni, pełni gracji i delikatnej urody, którą odznaczał się Elah.

– Matko, Ojcze – Elah ukląkł na jedno kolano przed parą istot, które wiekiem niewiele wydawały się różnić od Any. Przez chwilę pomyślała, że czas na tej planecie był bardziej łaskawy dla jej mieszkańców niż w jej rodzinnych stronach. Jednak ani matka ani ojciec Elaha nie zareagowali na słowa syna, w zdumieniu obserwując jego zachowanie.

– Pozwólcie, że wam wyjaśnię – zaczął Elah niezrażony chłodnym zachowaniem swoich rodziców. – Przybywam z innego czasu, z przyszłości oddalonej o dwadzieścia lat…-zrobił znaczącą pauzę by podkreślić doniosłość tego znaczenia. – Rodot za piętnaście lat zostanie zdominowane przez olbrzymów, a nasz lud zniewolony i zdziesiątkowany będzie krył się w strachu po lasach na ziemi. Jeżeli teraz nic nie zrobicie grozi nam całkowite wymarcie…

Ana nie słyszała już nic więcej, czuła że pokój zaczyna wirować wkoło a ona gubi się w chaosie własnych myśli. Dopiero po dłuższej chwili pozwoliła zaistnieć świadomości, że Elah wykorzystał ją żeby zmienić losy swoje i swojej rasy. Jej ciało dosłownie zdrętwiało z przerażenia, co ona zrobiła? To się nie miało prawa wydarzyć. Takie historie czytała jedynie w książkach o pierwszych Gomosach, którzy podróżowali w czasoprzestrzeni, ale to było epoki temu. Nikt już nie popełniał podobnych błędów…Słowa Elaha docierały do niej powoli, jak zza gęstej mgły.

– Ta istota – wskazał dłonią na bezradną i zrozpaczona dziewczynę – pomogła mi uciec i przedostać się do was, bym mógł was ostrzec przed niebezpieczeństwem.

Wszyscy skupili teraz ciekawy wzrok na Anie, która marzyła akurat by uciec jak najdalej stąd i zapomnieć o Elahu, ale niestety wiedziała, że musi go jeszcze przenieść w jego właściwe czasy… Stała więc bezradnie jak przykuta do swego miejsca nie mając pojęcia czy w ogóle uda się jej rozplątać ten nieprawdopodobny ciąg zdarzeń.

– Dziękujemy ci orędowniczko naszego ludu – głos matki Elaha był równie melodyjny co jego lecz nie tak urzekający. – Podejdź proszę a pokażę ci co ocaliłaś przed zniszczeniem.

Ana na sztywnych nogach zbliżyła się do smukłej, wyniosłej kobiety o alabastrowej skórze i długich czarnych włosach.

– Oto nasze ziemie – wyciągnęła długą smukłą dłoń, na której zadźwięczały liczne bransolety.

Ana spojrzała we wskazanym kierunku a obraz natychmiast zmienił się i przybliżył na odległość kilkunastu zaledwie kroków od miejsca, w którym stała. Unosiła się teraz nad czymś w rodzaju placu budowy, gdzie pod nią uwijały się w pocie olbrzymy dźwigając kamienie, ciosając i wznosząc okazałą budowlę. Na tymże placu ciężkich robót stało jedynie kilku z rasy Elaha pilnując ustalonego porządku pracy.

– Co oni robią? – Ana zapytała w myślach, choć bardzo obawiała się usłyszeć odpowiedź.

– Budują nasze imperium – odparła w jej głowie matka Elaha.

Ana poczuła, że zaczyna ją mdlić ze stresu, mimo to dalej brnęła tą drogą bez wyjścia – Ale dlaczego oni to robią?

Matka Elaha spojrzała na nią zbita z tropu naturą tego pytania – Bo nie mają wyboru nasza droga przyjaciółko. – Olbrzymy są predestynowane do ciężkiej pracy, sama ich postura o tym świadczy. A przy ich nikłych zdolnościach umysłowych do czegóż innego mogłyby się nadawać? – zapytała szczerze zdziwiona niedomyślnością ich zdawałoby się inteligentnego gościa.

Ana miała kompletny mętlik w głowie. Czy ona mogła mieć rację? A co jeśli olbrzymy rzeczywiście były przeznaczone do takiej pracy, a on tylko pomogła uratować szlachetną i wysoko rozwiniętą cywilizację… Może nie spowodowała takiej wielkiej katastrofy jak się początkowo obawiała.

– Niestety jednak – matka Elaha przerwała jej potok myśli – teraz będziemy musieli się ich pozbyć. Widać jednak ewolucja wymaga wyeliminowania prymitywnych gatunków…

Ana spojrzała przed siebie całkowicie tracąc złudzenia co do własnej rzekomej szlachetności. Olbrzymy pracujące z wysiłkiem, bez wątpliwości do granic swoich możliwości, próbowały niekiedy zaprotestować wydobywając z siebie dzikie odgłosy, lub chociaż zmienić kierunek swoich działań, ale za chwilę powracały do poprzednich czynności jakby kompletnie zapomniały na czym im zależało lub co chciały zrobić. Cały ten widok wyglądał dość znajomo ale Ana nie mogła uchwycić z czym się jej kojarzył.

– Dlaczego oni się nie buntują? – zapytała bezwiednie.

Elah podszedł do niej i cicho stanął za jej plecami. – Jeszcze się nie domyśliłaś? – zapytał lekko rozbawiony, a słodycz głosu płynącego z jego ust sprawiła, że poczuła się znów jakby była…zakochana. I dopiero wtedy pojęła. Przecież ona nie kochała Elaha. Jej oczy zrobiły się wielkie z przerażenia, oni potrafili doskonale manipulować nie tylko olbrzymami, ale także wyżej rozwiniętymi istotami przy pomocy wibracji dźwięku. – Wtedy gdy uratowałem ci życie – Elah kontynuował w jej myślach – a ty moje, zatrzymałem olbrzymy dzięki modulacji wibracji mego głosu. Potrafimy doskonale dostrajać i zatrzymywać niektóre fale dźwiękowe tak by wywołały pożądany efekt.

Ana stała jak sparaliżowana, ciesząc się akurat że ma pustkę w głowie. Bała się, że każda niewłaściwa myśl odbije się echem w tym pomieszczeniu i skończy się kolejną falą dźwięku odbierającą jej kontrolę nad własnym ciałem. I pomyśleć, że ona przez chwilę sądziła, że to rzeczywiście była wysoko rozwinięta cywilizacja…Pozory potrafią być tak mylące. – Musisz wrócić do swego czasu – szybko przerwała niebezpieczny tok myśli. – Wiesz o tym prawda? – dodała drżąc z niepewności.

Elah skinął głową poważnie.- Tak, ale to już nie będą te same czasy, prawda Ano? Dzięki Tobie olbrzymy przestaną istnieć, a przyszłość będzie jasna jak dziś.

Ana skinęła potakująco głową, nie wiedząc czy ma się cieszyć czy płakać. Zastanawiała się w duchu nad prawdziwością stwierdzenia jej rasy „To co ty uważasz za dobre lub pomocne wcale takie być nie musi, przeto zawsze i wszędzie powstrzymaj się od dobrej pomocy”. Celem Gomosów nigdy nie było ratowanie wszechświata, jedynie poznawanie i nauka. Teraz dopiero pojęła w pełni to stwierdzenie. Wiedziała, że za chwilę będzie musiała otworzyć tunel i wejść z Elahem na ścieżki czasoprzestrzeni. Wiedziała też, że miała wybór, albo doprowadzić Elaha do jego wizji przyszłości i dosłownie stworzyć przyszłość, w której cały gatunek został skazany na wymarcie przez nią, albo…. Mogła też…Szybko urwała nieskończoną jeszcze myśl. Spojrzała z uśmiechem na Elaha – Czas wracać na spotkanie nowej przyszłości – odparła spokojnie.

Kiedy znaleźli się znów na kwiecistej polanie Ana bez chwili wahania zaczęła otwierać przejście. Elah obserwował z boku jak dziewczyna machinalnie wykonuje swoje zadanie. Nie rozumiał tej istoty ale był jej w pewnym sensie wdzięczny, będzie musiał pamiętać żeby w przyszłości dobrze wykorzystać jej umiejętności. Tyle jeszcze mógł zdziałać przy możliwościach jej rasy, aż w głowie mu się kręciło od nieskończoności kombinacji i perspektyw jakie ona otwierała przed nim i jego ludem.

Ana spojrzała w dół na żółte kwiatki i uśmiechnęła się smutno do siebie, takie prozaiczne zakończenie jej krótkiego życia. Mogłaby być sztandarowym przykładem na to jak nie korzystać z tuneli, przestrogą dla przyszłych pokoleń, pomyślała ironicznie. Chwyciła zimną jak lód dłoń Elaha i przez jedną chwilę poczuła ukłucie żalu, że nie okazał się tym, kim chciała by był. Choć była przekonana, że potrafiłby jednym dźwiękiem przekonać ją, że właśnie nim jest. Odrzuciła wszelkie rozważania i stanowczym gestem poprowadziła Elaha w głąb tunelu.

Ana nie czuła wyrzutów sumienia kiedy puszczała dłoń Elaha w nieskończoność czasoprzestrzeni. Elah miał zginąć już wtedy gdy go po raz pierwszy ujrzała i zapobiegła temu wydarzeniu. Teraz patrzyła spokojnie jak rozpada się na miliardy cząsteczek wirujących w aksamitnie czarnym przejściu kosmosu. Kiedy pył cząsteczek znikł jej sprzed oczu, spokojnie i stanowczo skupiła się na pierwotnym planie swej podróży, wróciła do momentu swojej pierwszej interwencji w historię świata Rodot.

Wylądowała chwilę po sobie. Widziała ten sam ‘koszmar’ co uprzednio, tym razem jednak nie oceniała biorących w nim udział istot. Patrzyła teraz na swoje plecy skulone w przerażeniu rozgrywającym się przed nimi widokiem. Kiedy niedawna ona miała wydobyć z siebie okrzyk przerywający ten ciąg wydarzeń, nowo przybyła odezwała się do niej delikatnie dotykając jej ramienia – Ana, nie…

Odwróciła się do siebie twarzą i spojrzały sobie głęboko w oczy. A w tym spojrzeniu było wszystko, cała wiedza o niej. W jednej nieskończonej chwili obie zrozumiały, wiedziały i czuły dokładnie to samo, były jednym. Bez słowa chwyciły się za dłonie jak ukochane siostry i po raz ostatni weszły na ścieżki wszechświata, spokojnie i bez żalu.

Niedługo po tym wydarzeniu na niebie wokół Gomos zaobserwowano nową konstelację gwiazd, zwaną przez Gomosów bliźniaczą duszą, ze względu na jej kształt przypominający dwie siostry trzymające się za ręce.

Comments are closed.