OBRAZ DUSZY

Author: Magdalena Janczewska

 

Zobacz obraz w pełnych rozmiarach

Andrea jakoś dziwnie się czuła w swoim codziennym ubraniu, miała wrażenie, że coś się zmieniło, tylko nie potrafiła dokładnie określić co. Przyjrzała się sobie w lustrze, jak zawsze, ciekawa kto spojrzy na nią z drugiej strony, ta twarz i oczy, czy kiedykolwiek pozna je dogłębnie, rozszyfruje ich tajemnicę? Wokół niej świat się zmieniał nie chcąc zatrzymać się ani na chwilę, choć czasem tak bardzo by tego chciała. Nie rozumiała dlaczego tak trudno ludziom pogodzić się ze zmianami, dlaczego łatwiej nie przyjmują kolei losu? Ona sama za każdym razem czuła paraliżujący strach kiedy życie zaskakiwało ją i zmieniało kompletnie jej wyobrażenie na temat przyszłości. Mówi się, że dobrze mieć własną wizję przyszłości, ale Andrea już nie była tego taka pewna, ilekroć próbowała coś zaplanować życie jej udowadniało, że nie ma pełnej kontroli nad tokiem zdarzeń. Czy możliwe w ogóle było żeby mała, drobna mróweczka jaką jest człowiek we wszechświecie mogła tak zakręcić planem zdarzeń żeby wszystko dosłownie ułożyło się jak ulał pod jej marzenie. Sama już nie wiedziała. Bliscy i dalsi jej przyjaciele i rodzina umierali, ot tak po prostu odchodzili stąd zupełnie tego nie planując, a ona patrzyła i stale się pytała dlaczego tak a nie inaczej, po co?

Kiedy sama straciła rękę w wypadku samochodowym nie pytała już dlaczego. Zamiast tego stale pytała i co to dla mnie zmienia. Jeżeli tak się już stało, to uznała, że tak się stać miało, a stąd jeden krok do zrozumienia przemiany jaka zaszła w niej. Od owego dnia, kiedy postanowiła nie szukać przyczyn wypadku a skupić się na skutkach Andrea stale obserwowała siebie w lustrze i pytała – co się we mnie zmieniło, co mi to dało, co Dobrego mi to dało, gdzie mnie doprowadziło? I im częściej pytała siebie, tym więcej odpowiedzi znajdywała. Dziś na przykład odkryła, że jej stare ubranie nie pasuje już do niej, podobnie jak poprzednia osobowość, zużyło się, stało nieużyteczne. To dziwne ale teraz po wypadku miała w sobie więcej pasji tworzenia, działania, dawania niż wtedy gdy była w pełni sprawna fizycznie. Teraz z jedną ręką potrafiła dać z siebie światu więcej niż kiedykolwiek zechciałaby wcześniej, teraz potrafiła wykrzesać z siebie energię potrzebną do działania, a jedna ręka była silniejsza niż bezradne wcześniej obie. Dziwnie się z ta myślą czuła ale miała wrażenie, że Bóg zabrał jej rękę po to by mogła pochwycić coś znacznie głębszego… Nowe życie, czy taka jest cena zmiany? Często się zastanawiała czy mogłaby dojść do tego punktu łatwiej, bez bólu i straty. Czy ona, Andrea musi być tak oporna na zmiany? Potrząsnęła przecząco głową w zadumie, tyle cierpień i bólu można by światu i ludziom zaoszczędzić gdyby tylko potrafili szybciej się uczyć siebie…. Przetarła samotną łzę spływająca po policzku i wzięła pod pachę sztalugę i paletę z farbami. Stanęła nad brzegiem urwiska i spojrzała w błękitne niebo, wiatr giął gałęzie drzew a w dole rzeka głośno szemrała, Andrea uniosła dłoń i zawiesiła ją w zadumie nad pustym płótnem. Nic poza prawdą nie miało znaczenia. Dziś była Andreą, jutro kto wie? A wieczność? Trwa… Jak utrwalić wieczność i człowieka na jej tle? Taki wielki i taki mały człowiek zarazem jest, zależy jak na niego spojrzeć, ale w istocie swej na pewno prawdziwy jest. Prawdziwa ja… Uśmiechnęła się z poczuciem pewności. Tak, już wiedziała co będzie przedstawiał jej nowy obraz. Andrea z całego serca zapragnęła narysować swoją duszę. Jak może wyglądać dusza, prawda o niej samej? Czy dusza ma oczy? Zastanawiała się intensywnie nerwowo skubiąc czubek pędzla. Chodziła wkoło starając się zrozumieć jak dusza powinna wyglądać. W końcu usiadła zrezygnowana i utkwiła nieruchome spojrzenie w linii horyzontu. Niebo nabrało już barwy pomarańczowo różowej i zaczęło puszystą, radośnie barwną kołderką okrywać oblicze słońca. I wówczas Andrea zrozumiała. Wyprostowała kręgosłup i rozejrzała się ostrożnie wkoło, jakby w obawie żeby nie spłoszyć duszy, która właśnie jej pozowała. Podniosła pędzel i szybko wstała, przecież to sama dusza się do niej uśmiechała. Andrea poczuła, że duma ją rozpiera, wszak to zaszczyt był niemały oglądać duszę swoją odbijającą się w obliczu duszy świata. Radość mieszała się w niej z wdzięcznością, że będzie jej dane wyrazić tak doniosłą chwilę, takie piękno… Umoczyła delikatnie pędzel i nie bacząc na niedoskonałość kolorytu farb sercem i duszą malowała. Kiedy skończyła było już ciemno, a gwiazdy wesoło migotały na niebie śmiejąc się i mrugając porozumiewawczo. Tak, ona już wiedziała, że dusza stale się jej przyglądała i cierpliwie poczekała aż ona skończy malować swój obraz. Ach jakże wdzięczna jej była za tyle wyrozumiałości!

Raz tylko jedna myśl niedoskonała zmąciła doniosłość tejże chwili, Andrea się zastanawiała czy inni dojrzą w tym pejzażu obraz jej duszy? Czy zobaczą to co ona widziała? Lecz szybko odgoniła te niegodne myśli, wszak każdy kto duszę ma rozpozna przecież jej ciche wołanie.

Wiele lat później, gdy pejzaż Andrei obejrzało wielu ludzi na świecie, miała już pewność, że był to ten prawdziwy obraz duszy. Niemal każdy kto go oglądał miał dziwne wrażenie jakby malowidło poruszało niewidzialne struny duszy wewnątrz, wydobywając na wierzch tęskne, upragnione wołanie. Wielu zapragnęło kupić malowidło i zatrzymać u siebie na zawsze to wołanie, lecz Andrea nigdy nie sprzedała obrazu swojej duszy. Kiedy wydawała ostatnie ziemskie tchnienie, jej oczy z radością pozostały zanurzone w obrazie świata i jej duszy.