Archive for the ‘Opowiadania’ Category

Opowieści stare jak świat IX

Author: Magdalena Janczewska

Mapa świata

Dlaczego płaczesz Wędrowcze? Mówisz, że ciągle idziesz przed siebie ale nigdy ci się nie udaje nie upaść. Upadłeś już tyle razy, że nie masz już siły wstawać. Pytasz mnie dlaczego ciągle musimy padać? I czy to się kiedyś skończy, bo nie chcesz już więcej czuć bólu i przygnębienia.
A zatem zrezygnowałeś z dalszej wędrówki? Nie? To powiedz mi mój kochany jak chcesz dojść dokądkolwiek bez mapy jaką są twoje dołki, w które umyślnie wpadasz?
Mówisz, że wcale ich nie potrzebujesz i że bez nich żyłoby ci się znacznie lepiej? Nigdy byś się nie smucił ani nie martwił, nie traciłbyś pogody ducha ani wiary.
A skąd wiedziałbyś co znaczy lepiej? I po co byłaby ci wiara w lepsze jutro jeżeli każdy dzień niczym nie różniłby się od poprzedniego?
Nie miałbyś nic przeciwko? Ty? Wieczny Wędrowiec stale poszukujący lepszego jutra, twierdzisz że zadowoliłbyś się staniem w miejscu? Mówisz, że stworzyłbyś idealny świat… A ten w którym żyjesz takim nie jest. Doskonały świat nie miałby żadnych gór i dołów, w które można by spaść. Byłby idealnie płaski i przewidywalny. A ty byłbyś w nim panem tworzenia.
Cóż świat rzeczywiście może wydawać się nieprzyjaznym miejscem gdy się upierasz, że nie jesteś tym kim jesteś…
Zamieńmy się na dziś rolami, opowiedz mi Wędrowcze swoją historię, swoje marzenia. Ciekawi mnie twój świat idealny i wizja jego tworzenia…
– Opowiem ci jak powinien wyglądać świat a jakim nie jest i pokażę ci, że mam rację płacząc nad swoim marnym losem.
W jednym rzeczywiście masz rację, zawsze byłem ciekaw świata, i odkąd pamiętam wędrowałem nieprzerwanie w poszukiwaniu lepszego jutra. Ilekroć zdarzało mi się napotkać przeszkodę zawsze starałem się patrzeć poza nią, dalej, tłumacząc sobie, że za tym wzniesieniem jest lepsza droga i lepszy świat. Owszem narzekałem i płakałem nieraz gdy zdarzało mi się upaść ale zawsze podnosiłem się z wiarą, że następnym razem nie upadnę, bo jestem już mądrzejszy i drugi raz nie popełnię tego samego błędu… Ale im dalej szedłem, tym trudniej mi było. Owszem padałem rzadziej, ale gdy napotykałem na swojej drodze kolejną górę do przebycia, to zawsze okazywała się ona większa i trudniejsza od poprzedniej. A ja sądziłem, że skoro tak daleko już zaszedłem i tak wiele wycierpiałem, to wszechświat zaoszczędzi mi bólu i spojrzy przychylniejszym okiem na moje starania. Każdego dnia marzyłem, że w końcu nadejdzie ten dzień, w którym przejdę całą drogę od wschodu do zachodu słońca bez jednego potknięcia i z zadowoleniem spojrzę wstecz na siebie… i ujrzę króla, pana swojego losu, mistrza wędrówki zwanej życiem…
Wszystko to jednak na nic… Im dalej idę i im więcej wiem, okazuje się zawsze, że życie ma dla mnie w zanadrzu nowe wyzwania i przeszkody do pokonania… A ja już nie chcę więcej wyzwań. Ja chcę odpocząć i usiąść na tronie mego królestwa i stwierdzić że wiem już wszystko i życie nie ma przede mną więcej tajemnic ani niespodzianek. Niespodzianki i wyzwania już mnie nie bawią. Czuję się zmęczony w tej nierównej walce jaką jest życie. Niczym w błędnym kole krążę wciąż po tej samej drodze nie wiedząc jak się wyrwać z zaklętego kręgu prób i błędów…
Czy wszechświat ma odpowiedź na moje wołanie? Czy w ogóle istnieje gdzieś ten idealny świat? Zanim odpowiem na twoje pytanie Wędrowcze, zadam ci swoje. Jak według ciebie wygląda idealny świat? – Nie wiem, ale na pewno nie tak. Mogę sobie wyobrazić, że jest w nim więcej radości, przyjemności i zdecydowanie mniej problemów. W ogóle nie ma żadnych zmartwień!
Ach tak. A jak często wyobrażasz sobie ten idealny świat?
– Wcale go sobie nie wyobrażam! Bo i po co? Świat jest jaki jest.
A zatem uważasz, że świat jest niesprawiedliwy, nieprzyjemny, pozbawiony radości i pełen problemów?
– W większości taki właśnie jest. Tylko spójrz wkoło. Zresztą wystarczy, że spojrzysz na mnie. Czy przypominam ci człowieka szczęśliwego?
Muszę przyznać, że nie bardzo. Ale jest na to jedna rada.
– Rada? Na co? Na świat? Na moje życie? Na lepsze jutro? Nie ma nic co mogłoby zmienić ten świat, wiem bo byłem w wielu miejscach i wędrowałem wiele lat, widziałem prawie wszystko, a nadal nie wiem jak stworzyć idealny świat.
A nie przyszło ci nigdy do głowy Wędrowcze, że upadasz dlatego właśnie, że nie wiesz, że nie widzisz… Może potykasz się właśnie o ten a nie inny kamień, żeby zobaczyć to, co leży pod twoimi stopami a na co nie zwróciłbyś uwagi w przeciwnym razie. Spójrz przed siebie i powiedz co widzisz?
– Szare i zachmurzone niebo, wiatr który gnie korony drzew i rozrzuca wszędzie zeschłe liście… Za godzinę pewnie będzie padać a ja nawet nie mam gdzie się schować.
Dobrze. A teraz powiem ci co ja widzę. Widzę zapowiedź ożywiającego deszczu, który przyniesie życie i zaspokoi pragnienie. Widzę słońce ponad chmurami, choć ty go dojrzeć nie możesz, bo nie chcesz. Słyszę jak drzewa rozmawiają ze sobą przekazując nowiny, a wiatr niesie je dalej w świat pędząc i tańcząc radośnie, w porywie entuzjazmu zrywa liście, które zachęcone jego wołaniem mkną w wirującym szaleństwie. Ech cóż to za widok!
– To nie jest normalne, takie widzenie tego, wiesz?
A KTO OKREŚLA STANDARDY TEGO CO JEST NORMALNE? Ty?
– Chciałbym….
A ja ze smutkiem stwierdzam, że wcale byś nie chciał i że w gruncie rzeczy sprawia ci przyjemność wpadanie w te dołki, na które tak srodze narzekasz. Bo po cóż w koło byś w nie wpadał?
– Przyjemność?!
No więc dobrze jest ci tak wygodnie.
– Wygodnie? Spójrz tylko na moje liczne rany, które goją się tak długo, a gdy tylko stare się zagoją zaraz pojawiają się nowe i tak bez końca, bez wytchnienia.
Zatem pozwól sobie na chwilę wytchnienia. A następnym razem gdy upadniesz spójrz uważnie pod nogi i zastanów się co przegapiłeś po drodze. A może akurat okaże się, że leży tam klucz do twojego optymizmu lub wiary w siebie…klucz do lepszego jutra.
– A nie ma prostszego sposobu, lepszej rady, jakiejś drogi na skróty?
Droga jest tak długa jaką sobie wybierzesz i tak wyboista jak zdecydujesz… Kiedy to w końcu zrozumiesz Wędrowcze. Nie ma nic czego byś nie przewidział. Więc nie męcz już dłużej siebie, pozwól sobie na odrobinę radości i przyjemności. Stwórz lepszy świat dla siebie. Przecież na to zasługujesz jak słyszę.
– Ale jak? Skąd wziąć siłę?
Uzmysłowić sobie, że ją masz.
– Eee, to nierealne. Przecież teraz jak już wiem, że niby mogę, bo przecież mi powiedziałaś, to i tak nic to nie zmieniło…
Bo ‘to’ nie zmienia, lecz ty to czynisz. A najwyraźniej nie chcesz, a zatem droga na skróty – nie, dołki – tak. Twoje życie twój wybór Wędrowcze. Ale nie martw się, podróżowanie z mapą pełną wskazówek też ma swoje plusy, im dłużej trwa tym dłużej możesz cieszyć się wędrowaniem. A kiedy się już znudzisz przypomnij sobie moje słowa, spójrz pod nogi, zobacz co leży u podstawy twoich upadków i zmień swoją mapę świata. Każdy prędzej czy później dociera do tego punktu podczas swojej podróży i wtedy dostaje właśnie od Wszechświata taki prezent jak ty teraz Wędrowcze. Rodzi się w nim najpierw niezadowolenie a później pragnienie, zmiany…na lepsze. Tym razem jak się podniesiesz świat może być już całkiem innym miejscem, wszystko zależy do ciebie. No więc jak będzie za następną górą? A może masz już dość wspinaczki i teraz wolisz iść z górki? Jak narysujesz swój świat?
– O deszcz zaczyna padać… Ale to oznacza, że potem będzie świecić słońce, a powietrze będzie rześkie i będzie mi łatwiej wędrować. Widzisz może jednak potrafię?
Na pewno potrafisz Wędrowcze… jak wszyscy przed tobą i po tobie. Tylko ilu pójdzie tą drogą?

Opowieści stare jak świat VIII

Author: Magdalena Janczewska

Jak żyć?

Jak żyć pytasz mnie Wędrowcze? Dlaczego siebie o to nie zapytasz? Bo nie wiesz już sam jak zadowolić wszystkich, ani którędy wiedzie droga. Czy Bogu podoba się jak żyjesz? I skąd masz wiedzieć czy właściwie? Chciałbyś żeby ktoś ci w końcu powiedział jak jest właściwie, jak należy żyć żeby zadowolić wszystkich…
A kto to są ci wszyscy Wędrowcze? Sam nie wiesz… Mówisz, że wszechświat może, Absolut, Bóg, czy ktokolwiek, kto tym wszystkim steruje…
Rozumiem. A co z Tobą Wędrowcze? Gdzie jest miejsce dla Ciebie w tym wszechświecie który kreślisz? Wzruszasz ramionami i mówisz, że już sam nie wiesz i gdybyś wiedział to byś przecież nie pytał. Dobrze więc, zastanówmy się razem.
Mówisz, że od tego dumania już całkiem straciłeś ochotę do życia, bo co byś nie zrobił nie masz pewności czy robisz dobrze. A skoro nie wiesz czy idziesz gdzie iść trzeba, to może lepiej nigdzie się nie ruszać… A zatem postanowiłeś usiąść pod tym drzewem i poczekać aż wszechświat ci odpowie, albo wcale się stąd nie zamierzasz ruszyć.
Dziwisz się, że się śmieję? Nie, nie z Ciebie się śmieję. Przypomniała mi się historia człowieka, który obraził się na cały świat za to, że ten go nie słucha… Chciałbyś usłyszeć tę opowieść?
W bardzo urokliwym, możne by pokusić się nawet o stwierdzenie, że najpiękniejszym zakątku Ziemi, mieszkał szczęśliwy młodzieniec. Jeżeli szczęśliwy to po co ci opowiadam o nim? Cierpliwości Wędrowcze, cierpliwości… A więc chłopiec ten miał wszystko czego tylko można chcieć. Miał zdrowie, piękną i kochającą dziewczynę, troskliwą rodzinę, wiernych przyjaciół i dach nad głową. I znowu przerywasz Wędrowcze… Mówisz, że wcale nie uważasz, żeby był to szczyt marzeń? A zatem słuchaj dalej bo macie wiele wspólnego, ten chłopiec też tak nie uważał.
Mirat, bo tak było mu na imię, uważał się za całkiem normalnego człowieka, ani specjalnie szczęśliwego ani nieszczęśliwego. Co dzień wracał do domu po godzinach pełnych pracy i zastanawiał się czy to dobrze, że tak żyje. Koledzy Mirata, też drwale leśni, nie mieli podobnych problemów i na pytania Mirata tylko kiwali głowami i śmiali się dokuczając mu, że ma za dużo czasu żeby myśleć. Ale Mirat się z nimi nie zgadzał, nie miał wcale więcej czasu niż inni, więc nie rozumiał dlaczego właśnie jego dręczyły te pytania. Dlaczego nie był tak zadowolony z życia jak Teodor, ani beztroski jak Kol. Obaj koledzy, wydawać by się mogło, mieli trudniejsze życie, jeden miał chore dziecko w domu, drugi żył sam i wiecznie marzył o spotkaniu równie pięknej dziewczyny jak żona Mirata. Mimo to, żaden mu nie zazdrościł i wydawał się szczęśliwy w swoim życia. Natomiast Mirat im dłużej myślał, a ostatnio zwyczajem jego stało się codzienne oddawanie się zadumie, tym bardziej zazdrosny się stawał o kolegów. Wkrótce zaczął łapać się na tym, że porównuje swoje życie z kolegami w każdym szczególe i im dłużej to trwało, tym bardziej przestawał ich lubić, a jego gnębiło niewyjaśnione uczucie braku czegoś. Dzień za dniem niepokój Mirata rósł coraz bardziej, aż w końcu jego żona nie wytrzymała dłużej milczenia jakim mąż ją odgradzał od siebie i zapytała go, czym się tak trapi. Na co on odrzekł, ku jej ogromnemu zdziwieniu, że życiem jakie prowadzi. Dziewczyna nie pojmowała, co mógł mąż mieć na myśli, zawsze sądziła, że byli wyjątkowo szczęśliwi a los im sprzyjał. Mieli wszystko, udane dzieci, dom i siebie. Odpowiedź męża tak ją dręczyła, że pewnego razu, wiedząc że może tego pożałować, zdecydowała się jednak zadać najważniejsze pytanie. – Czy ty jesteś z nami szczęśliwy kochanie?
Mirat spojrzał na nią zadumany i po dłuższej chwili odrzekł zmęczonym głosem. – Sam już nie wiem… A jeżeli nie wiem to chyba nie, bo gdybym wiedział to chyba bym był i nie musiałabyś o to pytać. – Po tych słowach wstał i wyszedł z domu zostawiając zrozpaczoną żonę by stawiło czoło prawdzie, z którą on przecież zmagał się sam tyle już miesięcy.
Pytasz czy Mirat kochał żonę? Tak, Mirat bardzo kochał swoją żonę i dzieci również, lecz mimo to nadal nie wiedział czy ma to co powinien mieć, czy robi to co trzeba i jak trzeba, i w końcu czy nie powinien tego wiedzieć? Ostatecznie Mirat spędził cały dzień i pół nocy włócząc się po lesie i starając się dać sobie odpowiedź na to pytanie. Następnego ranka wstał i oznajmił żonie co następuje:
– Postanowiłem zmienić swoje życie. Chcę wiedzieć, że żyje właściwie, takim życiem jakie wybrał dla mnie Bóg. A ponieważ nie wiem jak powinno się żyć, będę czekać aż Najwyższy da mi znać jaka jest Jego wola. Bo ja wybieram już wcale nie żyć, niż żyć nie tak jak trzeba.
Żona po tych słowach zmartwiła się jeszcze bardziej ale nie odrzekła nic. Teraz to na niej spoczywał ciężar utrzymania rodziny i opiekowania się córkami. Dziewczyna nie wiedziała, czy jej życie było właściwe z punktu widzenia Boga, ale miała nadzieję, że Ten jej wybaczy iż się nad tym nie zastanawia, gdyż była zbyt pochłonięta codziennym życiem.
I tak dni mijały jeden za drugim a żona Mirata utrzymywała gospodarstwo w porządku i pocieszała dzieci gdy te pytały na co tatuś jest chory. Dziewczynki zastanawiały się co dzień co stało się ojcu, i modliły się by tatuś wyzdrowiał.
A kiedy przyszła zima i cud nie nadchodził, żona Mirata wzięła swoje córki i wyniosła się do ich przyjaciela, Kola, który obiecał zaopiekować się nimi w trudnym czasie.
Minęło parę tygodni zanim Mirat otrząsnął się ze swego otępienia i zauważył że mieszka sam. Żona co prawda nadal przynosiła mu posiłki i sprzątała, ale coś się zmieniło. Mirat przypomniał sobie, że już bardzo dawno nie słyszał śmiechu swoich córek ani nie czuł ciepłego dotyku żony. I nagle całym sobą zatęsknił do życia, którym wzgardził tak okrutnie. Z jakiegoż to powodu odrzuciłem swoją rodzinę, zapytał siebie, i nie znalazł wystarczająco dobrego powodu by się usprawiedliwić przed sobą. Rozejrzał się po pustym i zimnym domostwie i spojrzał do góry ze łzami w oczach. Dziękuję ci Panie, że mi przypomniałeś jakim szczęśliwym głupcem byłem całe moje życie. I gorzko zapłakał z powodu swojej ślepoty. Czym prędzej popędził do domów swoich przyjaciół w nadziei, że wiedzą gdzie jest jego rodzina. A kiedy zobaczył, że żona jego mieszka wygodnie z jego najlepszym przyjacielem, a dzieci teraz śmieją się i bawią w jego domu, zrozumiał w pełni swój błąd. W pierwszym odruchu chciał wykląć oboje, lecz zaraz uznał, że na nic więcej nie zasłużył niż otrzymał. I padł na kolana przed żoną błagając by mu wybaczyła.
Ona podbiegła do niego ze łzami w oczach i powiedziała przez zaciśnięte gardło. – Już dawno ci wybaczyłam. – Przytuliła go do piersi i rzekła łagodnie. – Przecież wiesz, że jesteś moim największym szczęściem.
Mirat nie powiedział nic, nie mógł. Czuł się jakby zwrócono mu raj utracony, z tą różnicą, że tym razem był w pełni świadom, że to jest najpiękniejsze i najwłaściwsze życie jakie można mieć. I żadna inna droga się nie liczyła, tylko ta którą szedł od początku, tylko, że gdzieś po drodze uleciał mu jej sens…
I żyli długo i szczęśliwie? Tak, Wędrowcze, z mniejszymi i większymi troskami jak wszyscy ludzie żyli, tylko, że w pełni świadomi swego szczęścia. A Mirat do końca swego żywota nie przestał dziękować za każdy nowy dzień, który dane mu było spędzić u boku żony i córek.
Pytasz czy chcę ci powiedzieć, że jesteś szczęśliwy już teraz, tylko tego nie widzisz? Nie wiem Wędrowcze, a jesteś? Sam zdecyduj…

Opowieści stare jak świat VII

Author: Magdalena Janczewska

O wolności

Do wolności wyrywa się stęskniona dusza twoja Wędrowcze. Patrzę na twą smutną twarz i widzę duszę uwięzioną za kratami iluzji, nieprawdziwych wyobrażeń. Piętrzą się twoje obrazy jeden przed drugim, lecz żaden z nich prawdy z sobą nie niesie. Za nimi wszystkimi ciężko pojękuje dusza, która stara się przebić do świata widzialnego oczami, lecz czy będziesz chciał ją przepuścić? Czy może zignorujesz to wołanie jak liczni przed tobą? Co mówisz? Że nic nie słyszysz ani nic już nie wiesz, poza tym że ciężko ci na sercu i sam już nie wiesz po co i gdzie zdążasz…
Uwierz Wędrowcze nie twoja jedna dusza domaga się posłuchania, nie ona jedna płacze i błaga. Dlaczego ogłuchliśmy na wołanie naszej prawdy? Dlaczego wciąż plączemy się po zakamarkach ślepych uliczek, szukając i nie widząc celu?
Pytanie to od wieków zadają sobie różni myśliciele i każdy z nich sercem pragnął ogarnąć cały świat i połączyć wszystkie dusze w jednym westchnieniu, w którym miłość i radość przeplatać się będą ze sobą w tworzeniu. Świat marzeń wolnych był również wołaniem pewnej duszy, która jak ty dziś Wędrowcze szła niegdyś tą samą drogą.
Mówisz, że jeżeli się jej nie udało to nawet nie chcesz słuchać tej opowieści, bo smutek całkiem cię przygniecie i czujesz, że nie ruszysz już dalej? Dobrze więc Wędrowcze, obiecuję, że to nie smutek zagości w twym sercu gdy skończę lecz radość i nadzieja. Zgadzasz się zatem wysłuchać opowieści o duszy tak spragnionej wolności i prawdy swojej tworzenia, że zdolnej udźwignąć jej wielkość i ukazać ją światu. Nuka było jej na imię. Domem jej był cały świat, a Królestwo nazywało się Ziemia. Jak to możliwe pytasz? Nuka podobnie jak ty Wędrowcze była doskonałą częścią tego idealnego świata, różnica między wami polega jedynie na tym, że ona była tego świadoma. Każdy jej dzień był celebracją życia. Każdy ptak śpiewał dla niej, a słońce wschodziło z nadzieją, że ujrzy jej zachwyconą twarz wpatrzoną w jego blask. Ach cóż to było za stworzenie! Tak wdzięcznej i radosnej istoty świat dawno już nie oglądał, przeto tym bardziej witał ją z rozczuleniem i królewskim uwielbieniem. Nie było stworzenia, które by na jej widok nie zatrzymało się w biegu, liścia który by nie zaszumiał radośnie nad jej głową, wietrzyku który by nie zechciał delikatnie pogłaskać jej twarzy, nie było w końcu człowieka, który bezwiednie nie uśmiechnąłby się na widok Nuki. Była ona bowiem jak widok jutrzenki, lub światła słonecznego po nocy pełnej marów i strachu.
Mówisz, że chciałbyś spotkać kiedyś kogoś takiego jak ona, kto zapaliłby promyk nadziei i ogrzał twoje serce. Ależ drogi Wędrowcze po to właśnie Ci to opowiadam, abyś i Ty mógł poznać Nukę. Patrzysz na mnie nie rozumiejąc, ale to jest prostsze niż sądzisz. W każdej mojej opowieści zaklęty jest promień miłości i nadziei, ułamek marzenia, które było udziałem życia tejże istoty. I tenże ułamek oświetla właśnie teraz Ciebie Wędrowcze, jest wystarczająco silny i jasny by ukoić twoje serce i natchnąć twoją duszę do tworzenia, lecz to Ty musisz go wpuścić do siebie. Pytasz czy Nuka jest gdzieś koło mnie i słucha? Tak, Wędrowcze, ona nie tylko słucha ona opowiada przeze mnie historię marzeń serca swego…
Jej radość i zachwyt otaczającym światem był tak wielki, że wkrótce wieść o niezwykłej dziewczynie rozniosła się na ustach ludzi, w szumie drzew i śpiewie ptaków. Znaleźli się i tacy co zapragnęli owo dziwne stworzenie obejrzeć na oczy, tym bardziej że opowiadano, iż dziewczyna dysponuje niezwykłą mocą. Ludzie mówili, że na kogo nie spojrzała odzyskiwał radość życia, spotykało go zrazu jakieś wielkie szczęście lub miłość, a innych wzrok ten leczył z chorób nękających ich ciała. I stało się tak dnia pewnego, że do świata Nuki wkroczył człowiek zamożny i posiadający wszelkie atrybuty władzy nadanej mu przez otaczających go ludzi, którzy zwali go królem.
Dlaczego się tak dziwisz Wędrowcze, przecież król niczym, nie różni się w pragnieniach swych od zwykłego człowieka. A król przy całym swym bogactwie i władzy nie odkrył tajemnicy jaką posiadała biedna dziewczyna z leśnej osady. Wiedział też, że gdyby miał taki dar, cały świat stałby przed nim otworem, a wtedy nic ani nikt nie stanowiłoby przeszkody do nazywania Ziemi jego królestwem. Kto wie, zastanawiał się zachłannie król podniecony prędkością swoich marzeń, może nawet wieczność byłaby na wyciągnięcie jego dłoni… I gnany tym pragnieniem coraz to potężniejszym, król przybył do małej wioski na krańcu swego kraju i przyglądał się jego mieszkańcom nie widząc w nich nic szczególnego. Zastanawiał się co takiego specjalnego było w tym zakątku ziemi i jego mieszkańcach, że właśnie tu na świat przyszła dziewczyna tak hojnie obdarzona przez Wszechświat. Dlaczego Bóg upodobał sobie właśnie to stworzenie, pytał siebie król przyglądając się dziewczynie z dala. Gdy zbliżał się do niej w obawie, że okaże się ona tylko zwykłym człowiekiem jakich pełno było wkoło, Nuka zwróciła swoje rozradowane spojrzenie na niego. I wtedy król to poczuł. Nie potrafił tego określić lecz był pewien, że jakaś dziwna siła działa na niego, powodując, że na sercu robi mu się lżej, zabiera troski dnia codziennego i nakłada balsam na rany. A król miał ich wiele, jedne fizyczne z licznych wojen i bitew, inne niewidoczne gołym okiem jątrzyły się od dawna nienawiścią, zawiścią i strachem. Kiedy król otrząsnął się z pierwszego czaru, jaki uznał że dziewczyna na niego rzuciła, przyjrzał się jej już chłodniejszym okiem. I tym razem poczuł zazdrosne ukłucie w sercu swoim. Dziewczyna ubrana w zwykłe chłopskie łachmany stała naprzeciw niego, króla samego i nie klęczała w zdumieniu i trwodze. Za to on stał przed jej obliczem jak głupiec składający hołd wieśniaczce. I wtedy król rzekł rozgniewanym głosem – Dlaczego nie padasz przede mną na kolana?!
Nuka wyglądała na zakłopotaną i zmieszaną pytaniem dziwnie przystrojonego człowieka. Nie rozumiała czego od niej chciał ani dlaczego się złościł, zapytała więc go ze szczerym zdumieniem w głosie – Ale po cóż miałabym to czynić panie?
Król najpierw oniemiał i przez chwilę sam zagubił się w swoim świecie, zaraz jednak przypomniał sobie po cóż to jego poddani kłaniali się mu w pas i odrzekł napuszonym głosem – Ponieważ ja jestem władcą wszystkiego na tej ziemi i wszystko co widzisz należy do mnie i jest mi poddane. – Król zamaszyście uniósł dłoń i wodził nią po widnokręgu wprawiając tym dziewczynę w niebotyczne zdumienie.
Nuka patrzyła na niego zawstydzona i skrępowana. Wbijała nieśmiało wzrok w trawę pod nogami i zastanawiała się naprędce co powiedzieć by nie uczynić większej krzywdy temu biedakowi. Serce jej krajało się z żalu dla mężczyzny, który żył zamknięty w świecie własnych złudzeń. Nuka jednym spojrzeniem, krótkim zdaniem wypowiedzianym wprost do jego duszy mogła zburzyć jego świat, rozsypać szalony obraz, który dla siebie zbudował… Ale to był jego świat i jego obraz, który uparcie niósł przed sobą wmawiając innym, że tak powinien wyglądać świat. Nuka jednak wiedziała lepiej. W jej świecie ona była królową i nie potrzebowała jego królestwa, gdyż miała własne. I choć granice ich królestw gdzieniegdzie się pokrywały, były to jednak zupełnie odmienne światy.
Nuka uklękła przed kolorowo przystrojonym człowiekiem, nie z poczucia strachu lub poddaństwa, które to były jej nieznane, lecz ze współczucia i miłości. Wiedziała bowiem, że gdyby tego nie uczyniła zraniłaby go dogłębnie a wstyd i niezrozumienie wzbudziłyby w jego sercu jeszcze mroczniejsze odczucia.
Ta reakcja wzbudziła w królu wyraźne zadowolenie z siebie i przywróciła mu pewność, uśmiechnął się pod nosem, nie przypuszczając nawet jak wiele stracił przez swoją pychę. – Czy prawdą jest, że masz dar uzdrawiania i zmieniania losów ludzkich – zapytał król łagodniejszym już tonem.
Nuka podniosła spojrzenie na króla i odpowiedziała szczerze – Nie mniejszy ni większy niż każdy człowiek panie.
Król poczuł się oszukany i okłamany, wybuchł więc wielkim gniewem – To po cóż oszukujesz i rozsiewasz plotki, że każdą chorobę można uzdrowić a każdemu człowiekowi darować radość i szczęście?!
Nuka patrzyła na niego skonsternowana, jakże miała wytłumaczyć temu zagubionemu człowiekowi, który nawet nie widział bezsensowności noszenia ciężkiej metalowej konstrukcji na głowie, że sam jest twórcą swoich chorób i nieszczęść.
Król nie doczekawszy się odpowiedzi zapytał wprost – Czy potrafisz uzdrowić moje ciało, żebym już nigdy nie zaznał bólu ni cierpienia?
Nuka spojrzała na niego z bezbrzeżnym smutkiem w oczach – Niestety, nie potrafię tego uczynić dla ciebie panie- odparła, a z jej głosu bił tak autentyczny żal, że król jej uwierzył.
Odchodząc sam się dziwił sobie jak wielkim głupcem okazał się, że dał wiarę tym ludowym bredniom, on, który tyle już widział, i przeżył, dał się nabrać na dziecinne marzenie ludzi doszukujących się cudotwórczyni w prostej dziewczynie. Król kręcił głową z niedowierzaniem i śmiał się sam z siebie, z naiwności małego chłopca wewnątrz siebie i z cichego głosu swojej duszy, który załkał żałośnie na dnie. Wtedy król poczuł coś na kształt współczucia w sercu, odwrócił się i ostatni raz spojrzał na dziewczynę, tym razem nie widząc w niej nic szczególnego ani nie czując nic nadzwyczajnego. Wyciągnął rękę ze złotą monetą i rzucił pod nogi wieśniaczki, gdyż żal mu się zrobiło dziewczyny, która żyła jedynie własnym marzeniem.
Król odjechał a Nuka długo jeszcze patrzyła w ślad za znikającym powozem. Zastanawiała się co takiego było w marzeniu króla, że inni padali przed nim na kolana? Ona, Nuka, nigdy nie chciała by ludzie klęczeli, lecz by dumnie kroczyli przed siebie, świadomi własnej wartości. I w tejże chwili zrodziło się w niej pragnienie by podzielić się z innymi swoim marzeniem. By połączyć się w wielkim tańcu celebracji życia i miłości z całym światem. Nuka wiedziała, że ze wszystkich stworzeń, tylko ludzie zgubili się w tym tańcu, myląc kroki i rytm. Jej marzeniem było by wszyscy mogli poczuć taką wolność jaką ona się cieszyła, wolność myślenia, mówienia i czynienia tego co dusza pragnie. Wolność bycia tam gdzie się chce i jak się chce. Jednak tak proste dla niej marzenie, innym wydawało się wręcz nieosiągalne. Dlaczego? Dlaczego nie posłuchać czasem głosu dziecka zdziwionego światem jaki mu się narzuca, gdy na wyciagnięcie ręki jest ten doskonały? I wtedy przypomniała sobie króla i zadumała się co by było gdyby jednym dotknięciem odjęła wszystkie jego bolączki? Czy to uczyniłoby go szczęśliwszym? Nuka nie miała tej pewności, lecz wiedziała na pewno, że wkrótce król stworzyłby nowe boleści, które równie dobrze pasowałyby do jego obrazu. Siła jego marzeń urzeczywistniała je dzień po dniu, na jego własne życzenie.
Co mówisz Wędrowcze? Że to przecież niedorzeczne, że król nie chciał chorować! Dusza jego nie chciała chorować, ale król duszy nie słuchał. A kimże innym był król jak nie wcieloną duszą w wędrówce swojej? I jakże inaczej dusza mogła dać upust swojej rozpaczy? Tłamszona i niszczona przez lata mówiła królowi, że czyni ją nieszczęśliwą, lecz on upierał się że zna lepsze drogi i nawet gdy zagubił się całkowicie, nie chciał się przyznać przed sobą, że nie wie już dokąd zdąża. Wtedy dusza wskazywała mu drogę, chwytając się ostatniej deski ratunku, pokazywała, że nadal oszukując siebie doprowadzi do wyniszczenia swoje ciało. Ale król upierał się przy nazywaniu rzeczy po swojemu. I tak wolnością nazywał straż, która go pilnowała w nocy przed skrytobójcami, wolnością nazywał wojsko, które strzegło granic jego królestwa i wolnością nazywał obfite posiłki, które spożywał w obawie przed zatruciem.
Mówisz, że nie każdy jest królem i ma takie problemy? A ty Wędrowcze? Nie obawiasz się czasem, że dobra które posiadasz możesz utracić? Kto ma władzę nad kim, ty nad nimi, czy one nad tobą? Czy nie zagłuszają śpiewu twojej duszy? Czy czujesz się szczęśliwy w stworzonym przez siebie świecie, czy może brniesz dalej w iluzję pozornego szczęścia?
Widzę, że się uśmiechasz Wędrowcze. Zdradź co jest powodem twojej radości? Powiadasz, że wcześniej martwiłeś się, że niewiele posiadasz i pragnąłeś dorównać innym, bo w tym upatrywałeś cel swojej wędrówki. A teraz cieszysz się, że masz tylko tyle ile jesteś wstanie unieść, bo lżej ci z tym kroczyć przez świat. Nie dźwigasz tobołów zmartwień i trosk o rzeczy i zdarzenia bezwartościowe. Cieszysz się bo wolisz własne królestwo, które może nie opływa w złoto i nikt ci się nie kłania ale dusza ci śpiewa i rozumie język wszechświata. Zrozumiałeś, że sam sobie jesteś królem i nie ma na Ziemi nikogo kto mógłby odebrać ci twoje królestwo, chyba że dobrowolnie się go zrzekłeś.
Tak, ja też myślę Wędrowcze, że promień z marzenia Nuki ogrzał twoje serce i rozjaśnił duszę, Teraz wyraźniej słychać jej głos. Jest w nim też coś jeszcze… Zapowiedź twojego własnego obrazu, marzenia urzeczywistnienia. Twórz je pamiętając o tym, co naprawdę ci w duszy gra, a zawsze będziesz chodził prawdziwymi ścieżkami.
Już odchodzisz Wędrowcze? Tak prędko? Spiesznie ci do własnych marzeń spełnienia… Poczułeś wiatr wolności na twarzy i bezkres tworzenia…Cóż nie będę cię zatem zatrzymywać, bo nie ma dla ciebie radośniejszej drogi.

Opowieści stare jak świat VI

Author: Magdalena Janczewska

Plac zabaw zwany Ziemia?

Witaj Wędrowcze. Widzę żeś strudzony, potrzeba ci wytchnienia. Co mówisz? Że bardziej od wytchnienia przyda ci się odrobina pocieszenia. Mówisz, że życie jest męczące i trudne i że nie rozumiesz dlaczego takie musi być? To ciekawy punkt widzenia, przyznaję. Wcale nie jest oryginalny, a raczej całkiem typowy, powiadasz? Cóż, pewnie tak jest ale nie zmienia to faktu że i tak mnie to dziwi. Widzę, że jesteś trochę zbity z tropu. A zastanawiałeś się kiedyś co by było gdyby świat przypominał dużą piaskownicę na wielkim przecież dla dziecka placu zabaw? Uważasz, że to niedorzeczny pomysł? Myślę, że już trochę tzw. ‘niedorzeczności’ mieliśmy okazję razem przerobić podczas naszych spotkań. A zatem spróbuj na chwilę choć jedną wyobrazić sobie świat takim jakim jak go widzę. Mówisz, że gdyby świat był piaskownicą a ludzie dziećmi to wszystko byłoby dziecinnie proste a nie jest i że jakoś nie widzisz żeby wszyscy wkoło bawili się w najlepsze. Cóż wszystko zależy od punktu widzenia Wędrowcze. Wyobraź sobie, że jedynym celem twego pobytu w tej piaskownicy jest dobra zabawa, radość, śmiech, dzielenie się tą zabawą z innymi, lub nie jeżeli nie masz takiej ochoty. Wyobraź sobie, że nad twoją głową zawsze czuwa troskliwy rodzic, że świadomość jego obecności napawa cię spokojem i poczuciem bezpieczeństwa, że nic nie może ci się stać bo wiesz, że jesteś zawsze pod czujnym i kochającym spojrzeniem rodzica. Mówisz, że brzmi to wszystko pięknie ale nijak się ma do twojej rzeczywistości? A co gdybym ci powiedziała, że właśnie ty jesteś takim dzieckiem w piaskownicy na olbrzymim placu zabaw, tylko twój problem polega na tym, że nie widzisz swego rodzica, że czujesz się zagubiony i przestraszony. Może masz wrażenia, że pozostawiono cię samemu na tym olbrzymim placu i boisz się ruszyć z miejsca i zbiera ci się na płacz. Myślisz pewnie, że jesteś sam zdany na siebie. Podczas gdy prawda jest zgoła inna. Twój rodzic nadal tam jest, tylko tobie się zdaje, że sobie poszedł… Mówisz żeby pokazać ci choć jednego człowieka, który żyje tak jakby świat był piaskownicą i na dodatek dobrze się bawi. Skoro nalegasz i nie wierzysz mi na słowo, pozwól że ci opowiem kolejną historię o młodzieńcu całkiem podobnym do ciebie lecz nie identycznym. Młodzian ów miał na imię Patryk i zawsze chadzał własnymi drogami. Uśmiechasz się, ironia to broń przed nieznanym….a ignorancja to mur ograniczający świat, i o tym wiedział Patryk. Dlatego Patryk zawsze śmiało wychodził naprzeciw życiu, każde nowe wyzwanie, nową ścieżkę traktował jak przygodę. Ilekroć strach zaglądał mu w oczy, otwarcie śmiał się z niego gdyż wiedział, że nie miał czego się bać. Nie było na tym świecie takiego zagrożenia, którego by nie przezwyciężył. Jeżeli zatrzymywał się przed kolejnym wyzwaniem i zdarzyło mu się zadumać czy aby na pewno jest wstanie mu podołać, zaraz sobie tłumaczył, że przecież Bóg nie postawił by przed nim góry nie do przebycia, rzeki nie do przepłynięcia, bo po cóż miałby to robić? Każda rzecz napotkana na drodze była tu dla niego i on o tym wiedział, dlatego nic nie było wstanie go zasmucić. Ba, nawet powiem ci więcej Wędrowcze, każda nowa ‘przeszkoda’ napawała go radością, gdyż oznaczała nową przygodą, nowe doświadczenia, które były niczym bogactwo dla jego duszy. Patryk odkrywał, że z każdym nowym doświadczeniem zmieniał się on i jego otoczenie. Czasem gdy patrzył wstecz na siebie dziwił się jak inny był wcześniej a jego świat jaki był mały stąd gdzie był obecnie. Teraz widział swoją piaskownicę z daleka, jak kroplę w oceanie życia. Tak, widział swego rodzica i tu i tam, i jedynie smutkiem napawała go myśl, że inni też tego nie widzieli. Gdyby tylko mogli zobaczyć, że stąd gdzie stał, tamta piaskownica, tamten plac zabaw, wcale nie był taki wielki i niebezpieczny. Gdyby tylko mógł im opowiedzieć, że droga nigdy się nie kończy, i że to właśnie w niej jest najlepsze. Tak, bo Patryk już wiedział, że pomimo tego, że dotarł tak daleko to nadal nie mógł dostrzec końca. Za kolejną górą i rzeką zrozumiał, że Bóg nie chowa się przed nim ani przed nikim innym za kolejnym drogi zakrętem. Wiedział, że nie musi już biec, wystarczyło iść spacerkiem, spokojnie, bo nie było po co się spieszyć, ważna była tylko droga, ta chwila, przecież Bóg był z nim przez cały ten czas. To dzięki troskliwemu rodzicowi dotarł tak daleko i był pewien, że zajdzie jeszcze dalej. Tylko, teraz nie był pewien czy chce iść dalej czy może wrócić… i opowiedzieć wszystkim w swojej piaskownicy, że pokonanie własnych ograniczeń, przeskoczenie własnego muru, nie jest niemożliwe, że w gruncie rzeczy jest to całkiem proste.
I kiedy tak Patryk stał zadumany, po raz pierwszy od długiego czasu, poczuł na twarzy delikatny wiatr, niczym muśnięcie dłoni i zrozumiał że cokolwiek postanowi będzie to słuszna decyzja. Postanowił więc po raz kolejny zaufać sobie, swojemu sercu, przeczuciu, a nie strachowi… i zawrócił.
Po co wrócił pytasz? Teraz kiedy zaczynało się robić ciekawie, kiedy mógł odkryć jeszcze więcej, zobaczyć ciekawsze, nowe, niesamowite rzeczy, odkryć tajemnicę istnienia?
Drogi Wędrowcze sęk w tym, że Patryk już odkrył tajemnicę. Był świadom, że nie liczy się to co jest za następną górą, wiedział owszem, że może zobaczyć inne światy, poznać nowe, ekscytujące, niewyobrażalne wręcz stąd gdzie był rzeczy i byty… Ale Patryk wiedział też, że to zawsze będzie tam na niego czekać, wiedział że droga nie ma końca, a wędrówka jest sensem. Ważne było nie ile przeszedłeś ale jak. Dlatego Patryk zawrócił. Czuł całym sobą, że zawsze by żałował gdyby tego nie zrobił, że gdziekolwiek by się nie udał i cokolwiek by nie zobaczył towarzyszyłby mu nieopisany smutek, wypływający stąd, że nie mógł tej radości dzielić z tymi, którzy zostali tam, w jego piaskownicy. Patryk miał tę łatwość i dar widzenia ręki Boga we wszystkim co go otaczało. Gdziekolwiek się udał widział wyraźnie, że to Bóg postawił na jego drodze specjalnie dla niego ten budynek, to drzewo, ten las, tego człowieka… Każdy kogo spotkał był mu posłańcem dobrej nowiny, gdyż cokolwiek by nie powiedział, gdyby nawet z jego ust wypłynęła ‘pozornie’ obraźliwa myśl, Patryk wiedział, że była to dla niego wskazówka, podarunek, swoisty drogowskaz. I jego dusza się radowała, bo znowu otrzymał pomoc od Boga. Ale teraz Patryk już nie potrzebował drogowskazów, gdyż droga stała przed nim jasna i przejrzysta, czuł jej piękno i atrakcyjność całym sobą, wiedział że spotka go radość, bo cóż innego mogłoby go spotkać? Przecież po to szedł od samego początku, by poznać, doświadczyć większej radości, miłości. I wszystko to już było, a teraz chciał czegoś więcej, żeby inni też mogli to poznać.
A co na to Bóg, pytasz? Ciekawe, ale Patryk też sobie zadał to pytanie i zanim ta myśl do końca w nim przebrzmiała już znał odpowiedź. Przecież to że zawraca, nie oznacza że porzuca swego rodzica, albo że on porzuca jego. Gdziekolwiek by się nie udał i cokolwiek by nie robił nigdy nie był sam zdany na siebie.
Zastanawiasz się czy to było po myśli Boga, skoro życie ma być radością i przygodą w nieznane, to czy chodzenie po utartych ścieżkach nie jest sprzeciwianiem się woli Boga? Wędrowcze, Patrykowi nigdy nie zdarzyło się pomyśleć, że jego rodzic mógłby go nie kochać. Nigdy nie podważył w swoim sercu ani umyśle wiary w absolutną miłość rodzica do swego dziecka, którym przecież był. Dlatego też Patryk nawet przez myśl mu nie przeszło, że mógłby być potępiony za dokonanie jakiegokolwiek wyboru. Każdy jego wybór był dobry i każdy zbliżał go do Boga, lub jeśli wolisz żaden go od Niego nie oddalał.
I tak Patryk wrócił do swojej piaskownicy, i z radością przyjął na siebie stare ‘ograniczenia’, bo tak naprawdę wiedział, że ich nie ma i nigdy nie było. A swoją radością i bezgranicznym zaufaniem obdarowywał hojnie wszystkich napotkanych ludzi, z których każdy dla niego był odbiciem jego samego.
I cóż to takiego im dało, pytasz, przecież nie mógł ich przenieść, nie mógł za nich iść dalej? A sam, co sam z tego miał?
Widzę twoje rozgoryczenie Wędrowcze, uważasz że Patryk postąpił niemądrze, że się cofnął dosłownie, i że stracił wszystko co dotąd zdołał uzyskać skazując się być może na niepowodzenie? Więc pozwól że Ci powiem, żebyś się nie martwił o Patryka i nie żałował jego życia, bo on siebie i swojej decyzji nigdy nie żałował. A co gdybym Ci powiedziała, że to ty jesteś tym młodzieńcem? Co byś mi powiedział? Nie bądź taki zaskoczony. Myślisz, że nie mógłbyś być Patrykiem?
Nie wiesz. Zostawię cię z tym pytaniem. Myślę, że głęboko w ciszy swojej znajdziesz na nie odpowiedź, która może cię zaskoczyć bardziej niż przypuszczasz. A wracając do Patryka, jak się domyślasz, był tym kim chciał być, światłem i drogą, kierunkowskazem dla strudzonych wędrowców. A kim ty będziesz Wędrowcze, dla siebie, dla innych?
Pamiętaj, że nie możesz upaść tak by się nie podnieść… Co by było gdybyś w to naprawdę wierzył? Czy życie w końcu zaczęłoby przypominać plac zabaw, na którym żadna krzywda spotkać cię nie może? Czy miałbyś odwagę z ufnością dziecka czerpać z życia to co najlepsze?
Tak wiem Wędrowcze, że to wszystko nie wydaje ci się aż tak proste i wiem że trudno jest ci bezgranicznie zaufać, ale wiedz, że jest to możliwe. Już raz ci się udało. Patrykowi się udało. I teraz wyciąga do ciebie rękę. Ilu Patryków jest w twoim życiu? A może sam jesteś aniołem w czyimś życiu i nawet o tym nie wiesz?
Uśmiechasz się na tą myśl. Tak teraz rozumiesz… Nawet potrafisz wyobrazić sobie siebie w tej roli, niemal widzisz jak wracasz, ale tak naprawdę się nie cofasz tylko idziesz dalej do przodu po nową przygodę z innymi już wędrowcami.
Jestem z ciebie dumna Wędrowcze, że doszedłeś tak daleko… i nawet nie wiesz jak cieszy mnie, że jesteśmy tu razem.
Do następnego spotkania zatem, w następnej piaskownicy.

Opowieści stare jak świat V

Author: Magdalena Janczewska

„Wiara czyni cuda”

Nadzieja, bez niej świat cały by runął a ty Wędrowcze nie szedłbyś dalej na kolejne spotkanie ze mną. Mówisz, że nadzieja jest matką głupców? Śmiem się z Tobą nie zgodzić, ale nie zamierzam cię przekonywać. Posłuchaj i sam zdecyduj. Wpierw tylko odpowiedz sobie na jedno pytanie, co sprawia, że każdego dnia wstajesz i idziesz dalej, pomimo burzy, deszczu i wiatru?
„Mam nadzieję, że jutro świat okaże się lepszy”, tak mawiała Rena każdego nowego dnia. Ale każdego następnego ranka świat wbrew jej oczekiwaniom znów nie dorastał do jej marzeń. Ale ona się nie poddawała. Co mówisz? Że ludzie się poddają, i że mało kto ma już siłę by wierzyć w lepsze jutro? Że nadzieja jest pokarmem dla naiwnych i przegranych? Widzę Wędrowcze, że masz za sobą ciężką drogę, usiądź proszę, gdyż przyda ci się to bardziej niż mógłbyś przypuszczać, a ja ci obiecuję, że gdy będziesz stąd odchodził to z nadzieją i wiarą w lepsze jutro. Zgoda? Zostaniesz z uprzejmości? Cóż i to dobre na początek. A zatem bądź uprzejmy posłuchać jak dziewczyna o imieniu Rena nosiła nadzieję w sercu, ale bez wiary… Co ma do tego wiara? Więcej niż mógłbyś przypuszczać. I uprzedzając twoje pytanie, nie, to nie jest jedno i to samo. Nadzieja sprawia, że chcesz a wiara czyni to widzialnym. Ale zacznijmy od początku.
Rena miała w sobie bardzo cenny dar – nadzieję, nosiła ją w sercu niczym najcenniejszy skarb. Ludzie lubili z nią przebywać, bo wszystkich zarażała swym zapałem i ukochaniem jutra. Miała w sercu milion historii dotyczących jej życia, każda nieznana jeszcze chwila nosiła w sobie ekscytującą tajemnicę, tajemnicę spełnienia kolejnego marzenia. Rena była bardzo kochana, była jak dziecko, które wstaje każdego dnia z nadzieją, że właśnie dziś rodzice zabiorą je do wesołego miasteczka, a tam czekać będzie na nie masa wspaniałych różności. Ludzie przechodzili obok niej i ze śmiechem ją pozdrawiali lub kiwali z niedowierzaniem głowami. Nie rozumieli jak ktoś tak doświadczony przez los mógł być tak radosny. Bo musisz wiedzieć Wędrowcze, że Rena wcale nie miała w życiu ani łatwiej ani trudniej niż pozostali. Los doświadczył ją wszelkimi odczuciami, nie poskąpił jej łez ani rozpaczy, smutku ni bólu, ale dla niej wciąż było mało, wciąż chciała doświadczać, bo miała nieustającą nadzieję, że następnego dnia los się do niej uśmiechnie.
Czy uśmiechnął się pytasz? I po co mieć nadzieję skoro i tak niewiele to daje? To samo pytanie pewnego dnia zadał Renie pewien staruszek, którego co dzień spotykała na swojej drodze do domu. To właśnie pytanie sprawiło, że po raz pierwszy w życiu uśmiech na ustach dziewczyny przygasł a strach zagościł w jej sercu. A co jeśli starzec rzeczywiście miał rację? Przecież był dużo starszy od niej i więcej zdążył już zobaczyć, więcej doświadczył. Od tego dnia smutek zagościł w oczach Reni, ludzie przestali ją pozdrawiać na ulicy a radość znikła z jej życia. Dni były podobne do siebie i żaden już nie wydawał się ekscytującą przygodą, nie było na co czekać, nie było po co żyć. Bez nadziei marzenia nie miały sensu, myślała.
Po raz pierwszy od wielu lat życie Reni zmieniło się. Rena nie wierzyła, że coś dobrego może ją spotkać, wręcz była pewna, że nic takiego nie nastąpi, a skoro nic dobrego nie mogło jej spotkać zaczęła wierzyć, że tylko złe rzeczy mogą się jej przytrafić. I tak Rena każdego nowego dnia odkrywała, że ma rację, ludzie zaczęli krzywo na nią patrzeć, ilekroć chciała czegoś bardzo zaraz okazywało się że to straci, w końcu zaczęła tak bardzo bać się złego losu, że zamknęła się całkiem w sobie. Doszła do przekonania, że ludziom też nie można ufać i jeśli ich do siebie dopuści to na pewno ją skrzywdzą, bo czyż życie nie udowodniło jej już nie raz, że każdy dzień jest pełen przeszkód i pułapek? Nadszedł w końcu taki dzień, w którym Rena uznała, że nie może już ufać nikomu. Kiedy przemykała się szybko pomiędzy budynkami zdarzało się, że ludzie obrzucali ją wyzwiskami, ‘dziwaczka’, krzyczeli z pogardą, ‘wariatka’! Rena ostatecznie doszła do wniosku, że starzec którego spotkała rok temu na swojej drodze był prawdziwym mędrcem. To on jako pierwszy pokazał jej jaki świat był naprawdę i ostrzegł przed grożącymi niebezpieczeństwami. Dziwne, ale teraz ilekroć musiała wyjść z domu, nigdy nie mogła natknąć się na niego, pomimo, że tak bardzo chciała porozmawiać z nim jeszcze raz. Miała nadzieję, że pewnego dnia go spotka i będzie miała okazję zapytać go jak żyć bez nadziei. I wtedy nie zdając sobie z tego sprawy, Rena po raz pierwszy od miesięcy dopuściła nadzieję na powrót do swego serca. Nieśmiało zaczęła kiełkować w niej wiara, że musi go spotkać, bo przecież to on był tym, który znał odpowiedź. Ta nadzieja wkrótce przerodziła się w obsesję a ta w pewność, że inaczej być nie może. Starzec był jej ostatnią deską ratunku, jej przeznaczeniem. Dniami i nocami myślała tylko o tym spotkaniu, aż w końcu pewnego szarego dnia, ni mniej ni więcej lecz dokładnie takiego jakiego się spodziewała, pojawił starzec. Szedł spokojnie w jej stronę jak zawsze tą samą drogą, lecz teraz wydawał się dla niej kimś innym. Był jej nadzieją, jej szansą na lepsze jutro. Szybko podbiegła do niego zastępując mu drogę. Starzec cofnął się przestraszony i fuknął na nią urażony. Rena była zszokowana, starzec jej nie pamiętał, nie poznał jej, jak to możliwe, przecież na zawsze odmienił jej życie, jak teraz mógł jej nie pamiętać?!
– Proszę poczekać- krzyknęła zrozpaczona ze ściśniętym emocjami gardłem. – Nie pamięta mnie pan?!
Starzec zatrzymał się zdziwiony i przyjrzał się bliżej dziewczynie i wtedy pewna myśl zaświtała mu w głowie, to była ona, ta dziewczyna, którą spotkał rok temu, ale jakże ona się zmieniła! Zupełnie jakby patrzył na jej siostrę bliźniaczkę, będącą zupełnym przeciwieństwem tej pierwszej. Wzruszył się niezmiernie i odpowiedział. – Oczywiście, że cię pamiętam moje dziecko. Od naszego ostatniego spotkania nieustannie o tobie myślę i każdego dnia żałuję na nowo swoich słów. Odkąd przestałem cię spotykać przestałem czerpać radość z moich południowych spacerów. Nikt już się do mnie nie uśmiechał, a ty, ty zawsze byłaś promykiem mojego dnia, tylko wtedy tego nie wiedziałem.
Rena słuchała słów starca a łzy strumieniem spływały po jej policzkach. Najpierw poczuła się oszukana i zdradzona, potem zła a na koniec przegrana. Zrozumiała, że starzec nie był mędrcem, a ona nie miała już nadziei. I kiedy tak stała i płakała nad własnym losem i straconym czasem, zobaczyła, że starzec też gorzko zapłakał. Pochylił się nad nią z czułością i pogłaskał po głowie- A ty mi uwierzyłaś prawda? – zapytał łamiącym się głosem.
I wtedy Rena zrozumiała, że stoi przed nią starzec w przebraniu. Pod pomarszczoną skórą kryło się małe dziecko na równi z nią łaknące pocieszenia. Uśmiechnęła się niepewnie na próbę i odpowiedziała z drżącym sercem – Ależ skąd! Nie uwierzyłam – zaprzeczyła hardo. – Tylko miałam nadzieję, że znowu pana spotkam, żeby powiedzieć, że się pan myli.
Starzec uśmiechnął się uradowany, poczuł się jakby ktoś zdjął mu olbrzymi ciężar z serca. – Dzięki Bogu, bo już się bałem, że moje nieopatrzne słowa spowodują, że staniesz się taka jak ja, a tego bym nie chciał za nic w świecie.
– Ja również – odpowiedziała cicho kiedy nie mógł już jej usłyszeć.
Rena odtąd wiedziała, że nadzieja nawet bez wiary w spełnienie jest sama w sobie pierwszym krokiem na drodze ku szczęściu. Drugim krokiem była niezachwiana wiara, przekonanie, że nadzieja utrzymywana wystarczająco długo i wytrwale wyda plon. Dzięki starcowi znała już różnicę. Wcześniej miała tylko nadzieję i każdy dzień zmieniał jej oczekiwania. Była niczym radosny motyl przeskakujący na coraz to nowy, inny kwiat, wabiony jego zapachem. Teraz potrafiła wybrać i zatrzymać się na dłużej na jednym. Z niezachwianą wiarą Rena przez miesiące wierzyła, że złe rzeczy przytrafiają się dobrym ludziom, bo za dobrego człowieka się przecież uważała. Strach dodawał jej pewności, że nic dobrego stać się nie może, a ona brała to za fakt dokonany. Odtąd Rena podjęła twarde postanowienie, świadome postanowienie, że z równą starannością z jaką przykładała się do tworzenia swoich nieszczęść teraz przyłoży się do planowania swego szczęścia. I tak każdego dnia z trudem i wielką dbałością Rena uparcie budowała w sobie na nowo nadzieję. Kiedy patrząc na siebie w lustrze mogła już dostrzec tą samą radosną dziewczynę jaką byłą, przystąpiła z całą konsekwencją do kroku drugiego. Teraz wiedziała już jak sterować swoim statkiem, burze nie były jej straszne bo wiedziała, że sama je wywołuje, a słońce? Była pewna, że zaświeci dla niej, przecież nie mogło być inaczej, nie miała najmniejszych wątpliwości.
Czy spotkała jeszcze starca? Tak, spotykała go każdego dnia na swojej drodze, nigdy nie szczędząc mu uśmiechu, w którym kryła się wdzięczność. Tak dobrze usłyszałeś. Wdzięczność. Rena wiedziała, że starzec był darem zesłanym jej przez niebiosa. Dzięki niemu nauczyła się, jak zrobić kolejny krok na swojej drodze. Gdyby nie on, mogłaby całe życie spędzić marząc lecz nigdy nie urzeczywistnić swoich nadziei. Teraz potrafiła je odcedzać niczym ziarna od plew i wybierać mądrze te, które były jej prawdziwym wołaniem. Tak, Rena poczuła, że dojrzała, dojrzała do tego by zrodzić pierwsze owoce.
Pytasz jak wyglądało dalej jej życie, czy rzeczywiście miała wszystko co sobie wyśniła? A jak sadzisz Wędrowcze? Na ile ty jesteś wstanie uwierzyć, że masz w sobie siłę zdolną przenosić góry?
Milczysz… Potrzebujesz zakończenia… Dobrze więc, usłysz Wędrowcze, że Rena spełniała nie tylko swoje marzenia, światło jej nadziei padało również na innych, a jej życie było doskonałym dowodem na to, że cuda są na wyciągnięcie ręki.
Widzę, że nie dajesz wiary temu zakończeniu. Sam się dopytywałeś Wędrowcze, więc teraz sam zdecyduj w co chcesz wierzyć, tak jak uczyniła to Rena. Decyzja należy do Ciebie. Czy ja wierzę w tę bajkę? Wierzę, że wiara czyni cuda. I zapewniam cię, że jak dotąd nie wyszłam źle na tym przekonaniu. Uśmiechnij się Wędrowcze i z nadzieją popatrz przed siebie, może tam za następnym zakrętem natkniesz się na swoją wiarę w siebie.
Tak już lepiej… Pamiętaj, że możesz tworzyć na swojej drodze cuda.
Przy odrobinie wiary, spotkamy się znów…