Raj na Ziemi

Author: Magdalena Janczewska

Karina stała na urwisku nad brzegiem morza, wiatr rozwiewał jej długą suknię i szarpał włosami, łzy wielkie jak groch płynęły niepohamowanym strumieniem po twarzy. Czy była tu po raz ostatni? Miała nadzieję, że tak, choć jednocześnie okruchy żalu w niej lekko pobrzmiewały. Obejrzała się za siebie. Już po nią biegli. Mężczyźni uzbrojeni w domowe narzędzia, rozwścieczeni, schwytali co mieli pod ręką, teraz byli gotowi na wszystko… Z boku wyglądało to groteskowo, bezbronna kobieta nad brzegiem poszarpanej żywiołem skały i banda ‘dzikusów’ z łopatami, grabiami i nożami pędząca z wrzaskiem by zabić małą kobietę. Uśmiechnęła się przez łzy, mogła jeszcze im pokazać na co ją stać, tylko po co? Wiedziała jaki jest jej koniec i nie zamierzała walczyć z nieuniknionym, a tym bardziej zabierać ze sobą któregoś z tych prostaków na nową lepszą drogę (wiedziała to na pewno). Teraz była gotowa. Odwróciła się stanowczo w stronę szaleńczo pędzącej bandy i uśmiechnęła szyderczo, szeroko, jak przystało na kogoś kto zyskał miano wiedźmy. Jeden głupi uśmiech a już wprowadziła zamęt w tej śmiesznej gromadzie, część dosłownie potknęła się o własne stopy podcinając się wzajemnie przekoziołkowała w dół. Wszystkich niestety nie dało się tak łatwo zbić z tropu. Trudno, pomyślała, to i tak tylko pył. Bez lęku zwróciła twarz w stronę słońca spokojnie górującego nad wzburzonym morzem – żegnaj życie – powiedziała cicho w dal, a zaraz dodała głośniej – Witaj życie! W tej samej chwili z nadzieją skoczyła w wodnistą przepaść.

 

Światło, tak…. To pamiętała… Powoli, pomalutku, jak kawałki układanki wracały obrazy…już tu kiedyś była, niejednokrotnie, jako ona, ale nie ona. Tak wiele razy już tędy podróżowała z tak wieloma bagażami doświadczeń o tak wielu obliczach, że aż trudno było uwierzyć, że za każdym razem jednak wracała na Ziemię. I znów ten sam problem, nie wiedziała czy ma się cieszyć z tego co udało-nie udało się jej dokonać. Zawsze jest tak, że plany na życie szkicuje bardzo dokładnie, starannie, żeby później nie mieć do siebie pretensji. A jednak koniec końców i tak ląduje z poczuciem winy i zaczyna od nowa… Westchnęła z niechęcią, czasem żałowała, że kiedyś, Boże jak dawno to było szczególnie biorąc pod uwagę, że tu czas nie istniał, zgłosiła się do Zgromadzenia Pamięci Absolutnej. O naiwności! Zechciało się naprawiać Wszechświat! A teraz dźwigaj na plecach te eony doświadczeń jak garb bez końca. Uff, nie lubiła tego procesu, zawsze ciężko przechodziła przez etap przebudzenia i konsolidacji w nową ….jak jej tam było na imię…Karinę? Znów dołożyła nową osobowość do swego tobołka, dla dobra ogółu! – podpowiada jeszcze nie wchłonięte ego dawnej wiedźmy. Nagle rozbłysk i jakby wybuch przestrzeni, to już koniec nieświadomości i teraz….niech stanie się światło!

– Witaj z powrotem Przyjacielu – serdeczny głos i jeszcze serdeczniejszy uśmiech na twarzy starego druha Rauela. I tak po prostu nagle wszystko do ‘niej’ wróciło. – Jestem. Jestem pamięcią absolutną niezliczonej liczby wcieleń na niezliczonych planetach i światach czasoprzestrzeni. – Witaj Rauelu – rozpoznała swój ponadczasowy głos nie wydający dźwięku a jednak mający określoną barwę – dobrze być w Domu – dodała i co najważniejsze faktycznie tak myślała, bo do to przecież zawsze dom nawet jeśli garbaty.

– Jak przebiegła Ci ostatnia podróż- Rauel zapytał z jawną troską, zawsze przywodził jej na myśl sędziwego starca, choć to tylko wyobrażenie bo doskonale wiedziała, że mógł przybrać jakąkolwiek postać w tej przestrzeni. Forma nie miała żadnego znaczenia, jedynie emanacja. – Nadal trudno asymilujesz nabyte cechy osobowości?

– Niestety – odpowiedziała z lekką nutką zawodu – zawsze równie trudno jest mi odnaleźć się w tym wirze osobowości i scalić w jedno…to mnie odstręcza od dalszych podróży…

– Spokojnie Emanuelu, czy nadal mogę Cię tak nazywać? Poradzisz sobie, może to nie przeszkoda, ale Dar? – zakończył z wyczuwalnym uśmiechem jakby wiedział coś o czym ona nie miała jeszcze pojęcia.

– Myśl co chcesz, ja swoje wiem. Lepiej funkcjonować bez darów, a już na pewno prościej. – Nie ważne pomyślała głośno i dodała zaraz – Co teraz, zanim spotkam się z Wizjonerami Zgromadzenia?

Rauel uśmiechnął się z wyrozumiałością i otoczył ją lekką mgiełką przyjaźni – Chodź pokażę Ci co się tu zmieniło, odkąd do Zgromadzenia napłynęła nowa energia ‘młodych’ Osobowości – zakończył z dziwną satysfakcją, co wzbudziło niepokój w nowej Emanueli, nie lubiła niespodzianek.

Chwilę później, czyli tyle co nic, zajęło im przemieszczenie się do placu głównego Zgromadzeń.

Piękne, złote miasto wyrastało dumnie w przestrzeni, wystrzeliwało dosłownie kopułami i wieżyczkami ponad ogromną przestrzenią. Emanuela niemal westchnęła z ulgą, dobrze było wrócić w znajome kąty, ten widok lśniących i majestatycznych budowli zawsze napawał ją pokojem, nic się tu nie zmieniało. Idealny porządek, harmonia, wkoło spokojna radość i znajome schematy po których można poruszać się bez obawy. To dla niej był raj, zresztą jeden z wielu tych przestrzeni. Do tego Zgromadzenie dążyło na Ziemi, ale jak dotąd efekty były raczej słabo widoczne…

Płynęła obok Rauela będącego w pełnym poczuciu spełnienia, jego postać emanowała specyficzną mocą, którą odznaczali się ci szczęśliwcy, którzy odnaleźli się na teraz w swoim raju. Emanuela westchnęła ciężko, po raz kolejny zdała sobie sprawy z kontrastu pomiędzy nimi, ona czuła całą sobą od jakiś kilkuset wcieleń że nie pasuje do Zgromadzenia, już nie. Gdy pogrążona w myślach niewesołych zbliżała się do okrągłego placu pośrodku budynków Zgromadzeń jej uwagę przykuł spory tłum wesołych istot zebranych wokół fontanny życia. Każdy kto potrzebował podreperować swoje przybrudzone lub matowe ubranko-pole, czerpał stąd odrobinę ożywczej energii. Podpłynęli leciutko w kierunku Fontanny i naraz posypał się na nich deszcz ciepłych pozdrowień bezosobowych szczęśliwych Postaci. Większość z nich znała się dość dobrze, podobierani w podobne grupki wymieniali swoje spostrzeżenia. Nikt nie odznaczał się płcią, wiekiem, ale głównie emanacją światła, barwą i odcieniem, jakością ciepłoty. Emanuela w swym obecnym, jeszcze przejściowym stanie, zwracała uwagę zebranych ze względu na swój raczej mało harmonijny koloryt. Nad całością krajobrazu górował złoty pałac swoją wielkością roztaczając niewidzialną władzę nad tym miejscem. Nagle na tym idyllicznym obrazie pojawiła się skaza. Najpierw dało się słyszeć potężny huk, który zatrząsł miastem do podstaw, potem energie zwierzęce zerwały się do ucieczki i wystraszone pognały w siną dal. Gwar wesołych myśli zamilkł w okamgnieniu. Emanuela osłupiała z wrażenia, takie zakłócenia w raju to skandal! Gdyby to miało miejsce za jej poprzedniej tu bytności naraz pojawiłaby się cała gromada starszyzny oburzona tym rabanem. Rauel zaśmiał się odczytując w mig jej myśli. – To jest właśnie skutek śmiałych posunięć naszej ‘młodzieży’ na liniach czasoprzestrzeni kochanej Ziemi.

– Niemożliwe! Przecież dopiero stamtąd wróciłam, nie zauważyła diametralnych, epokowych zmian.

– Niedawno, dawno…co to ma za znaczenie? Inny wymiar inny czas, teraz jest inaczej, jak masz ochotę się przekonać, możesz wrócić choćby zaraz. – Spojrzał na nią porozumiewawczo, doskonale wiedział że nie miała takiego zamiaru. – Przepisy się nam trochę tu zmieniły…

Oczy Emanueli prawie wyszły z orbit – Żartujesz! Sądziłam, że świętych zasad złotego miasta nic nie ruszy!

– Tak, to pierwsze oznaki pękania struktury złotego miasta – zgodził się Rauel ze stoickim spokojem.

– Jak to pękania?! – Emanuela zawisła przerażona w przestrzeni. Rauel tylko uśmiechnął się pobłażliwie do dziecka którym dla niego pewnie była – Wszystko musi się kiedyś rozpaść….ewolucja.

Emanuela gapiła się na niewzruszonego Rauela, to oznaczało, że jej tzw. dylematy rozwiązywały się same na jej oczach. – Dom jaki znała zaczął przestawać istnieć. Miliony pytań przebiegały przez nią w tempie błyskawicy, co dalej ze skoczkami takimi jak ona? Od tysiącleci skakała po epokach ziemskich zmieniając bieg wydarzeń, sposób myślenia i świadomość jakby nie patrzeć opornych ludzi. Już myślała, że tej skostniałej skorupy nie da się ruszyć, a tu taki wstrząs. Nowi tak zaszaleli na dole, że całe złote miasto zaczęło się walić. Podążyła szybko za Rauelem pod pałac zgromadzeń. Czekał na nią pod gigantyczną bramą, która mimo swej masywności była z pewnością lekka jak piórko. Wciąż jeszcze miała przejawy rozumowania typowo ziemskiego, jak ciężar czy materiał wykonania, a wszystko w istocie to wyłącznie kwestia wyobraźni a wykonanie to jej efekt. Spojrzała w górę, dwie złote buławy zakończone świetlistymi wielobarwnymi kulami, w których przelewały się odcienie barw, górowały po obu stronach olbrzymiego gmachu. Emanuela wzięła głęboki oddech i spokojnie wpłynęła do środka. Nadszedł czas rozliczenia za ostatnie życie, choć tym razem wszystko miało wyglądać inaczej, bo schematy, przepisy i święte zasady tego miejsca właśnie rozpadały się na jej oczach…

 

Koniec cz.1