KOLOROWA BAŃKA MYDLANA

Author: Magdalena Janczewska

Szła wolno polną dróżką a w głowie jej brzmiały setki myśli, istota ludzka tak 800px-Soap_bubbles-jurvetson[1]pochłonięta sobą, zagadkami życia swojego, że nie dostrzegała niczego wkoło. Wydawała się tak samotna dla świata patrzącego na nią zdziwionymi oczami, przecież tu była a jednak jej tu nie ma, zasłoniła się, odgrodziła szczelnie kotarą spraw, wymyślnych teorii i kształtów tworzących obrazy jak żywe, a wszystko to razem tworzyło jej własny świat, który otaczał ją szczelnie niczym bańka mydlana, nadmuchana przez dziecko bawiące się mydliną. Świat już nieraz obserwował ludzkie istoty kroczące w swoich mydlanych bańkach, a w jego starych mądrych oczach zawsze pojawiało się pełne miłości, delikatne, nie nachalne pytanie, kiedy spojrzysz na mnie ukochana siostro moja? Kiedy dojrzysz, że spokrewnieni jesteśmy, razem, że sama nie jesteś. Broń Boże struktury mydlanej bańki, bojąc się naruszyć, jakże delikatnej, wrażliwej, westchnienie ciche poniósł wiatr…..to wzdychają drzewa, do całości życia, istnienia młodą kobietę samotnie kroczącą  zapraszając. A ona jakby ten cichy szept żalu usłyszała i na chwilę małą, jedną, głowę swą w stronę starego pnia topoli przechyliła, na jeden moment ruch cały ustał w jej kolorowej bańce, świat zamarł i wstrzymał oddech w pełnym ekstazy oczekiwaniu… Bańka pęka. Nikt już się nią nie zajmuje, nie podtrzymuje w pełnym wysiłku żonglowaniu barwami. Dziewczyna stoi zdumiona, lekko oszołomiona i już czuje pierwsze drobinki zachwytu łaskoczące ją delikatnie po skórze, to jak pieszczota radości pierwszego przywitania, wszystko drga w radości, wita i niemalże tuli odnalezioną w ponownym spotkaniu, zjednoczeniu. Jedna chwili bez żadnej myśli, nieskażona, czysta wystarczyła… Nie ma już barier, nie ma samotności, nie ma walki, łamigłówek umysłu, nie ma… Gdzie ją wyniosła ta Radość czysta? Na czyste pola możliwości, otworzyła jej drogi wszystkie, rozplątała supły i więzy przeszłości. Świat zawirował wkoło dając jej wszystko co miał najlepsze, nie poskąpił niczego, żadnej szansy, cudu czy możliwości. Otworzył przed nią wszystkie swe najlepsze, najbardziej wyśmienite komnaty, bierz zawołał wszystko, to dla ciebie jest…Miłością najczystszą jest to dawanie i branie, bierz, czerp z tego tańca świetlistej radości, wołał świat zachwycony jej spojrzeniem w nim utkwionym. Co ona na to? Czy wyciągnęła rękę i z wdzięcznością ten hołd miłości przywitała?

            Och jakże świat cały pragnął by mu zaufała. By swej ręki w lęku nie wycofała… Jednak nie mógł przecież nakłonić jej w sposób żaden, przekonać inaczej niż ofiarując się w całości, bez tajemnic i ukrytych możliwości. Oddał się wiec cały tej drobnej istocie w nieskończonej nadziei, że tym razem Miłość zwycięży…

            Dziewczyna zaś na jedną maleńką chwilę się zawahała, cień podejrzenia, lęku zagrał zdradliwą nutę w jej sercu rozstrajając doskonałą harmonię. Dziewczyna znów się wycofała, szybko próbując odtworzyć to co jej zdaniem bezpiecznym światem było. I gdy ponownie się swoją kolorową, przezroczysta i tak cienką, że ktoś mógłby rzec iluzoryczna zasłoną nakryła, i powiedziała sobie, że bezpieczna była, odważyła się spojrzeć raz jeszcze na starą dostojną topolę. W swym wnikliwym, lekko podejrzliwie zabarwionym spojrzeniu nie odkryła nic nadzwyczajnego ani unikalnego. A zaledwie chwilę temu, była pewna tego, przeżyła coś wyjątkowego i przestraszyła się tego. Teraz jak już to doświadczenie dokładnie przemyślała, doszła do wniosku, że bardzo chętnie jeszcze raz by tego spróbowała. Starała się więc z sił całych wywołać to uczucie w sobie na nowo, zmusić się do odtworzenia krok po kroku zdarzenia całego. Wszystko jednak na nic, drzewo milczało jak zaklęte i choćby nie wiem jak je prosiła, wydawało się milczące, jakby martwe, odgrodzone od niej…jakby tu wcale nie była. Zupełnie jakby zza dźwiękoszczelnej szyby krzyczała i rękoma wymachiwała a świat cały stał naprzeciw niemy, głuchy, niewzruszony. Poczuła w końcu, że złość w niej narasta i obraza jakaś, nie lubiła być ignorowana, a gdy fala kolorowa się przez nią przetoczyła, bańka jakby zmalała i lekko się przyćmiła. W sercu dziewczyny pozostał smutek, żal dziwny i tęsknota za czymś cennym bardzo, ważnym jakże utraconym…i choć określić tego czegoś, nazwać nie potrafiła, poczuła się źle bardzo, jakby rodzinę właśnie utraciła. I znów dotkliwie ciało jej całe przeszyła wyjąca samotność, smutne pochlipywanie dziecka małego słyszeć się na dnie duszy dało… Otuliła się płaszczem swoim szczelniej, wiatr przeniknął zimnem w głąb jej istoty. Musiała chronić się przed lodowatym zimnem i zranieniem, przed światem nieprzyjaznym… Była sama, zdana na siebie, a chaos życia wymagał przezorności. Ruszyła więc prędko dalej przed siebie nie rozglądając się więcej na boki, musiała ułożyć plan nowy dla siebie, tyle jeszcze spraw miała do ułożenia, opanowania i posegregowania, bała się stracić którąś z nich z oczu, bo jak ZNIKNIE to jak ja wtedy naprawi? Maszerowała tak dalej pozornie tą samą dróżką w obawie przed utratą własnych problemów, supłów i nitek, zabudowana w swoim własnym pełnym zajęć świecie. Czego jednak nie wiedziała to to, że świat w tej jednej mikro sekundzie Miłości wielkiej ofiarował jej doskonałe rozwiązania dla wszystkich jej supełków i nitek i jeszcze dużo dużo więcej. I choć dziewczyna z oferty świata nie skorzystała, to i tym razem staremu mądremu Przyjacielowi udało się uratować, przemycić kilka możliwości doskonałych. A doskonałość ich na tym polegała, że dziewczyna wchodząc do swojej barwnej kuli życzeń i spraw własnych nie pamiętała już, że swemu Przyjacielowi w jednej sekundzie wzajemnej miłości powierzyła i oddała to czego sama udźwignąć rady już nie dała. A świat z miłością wysłuchał i zabrał nadbagażu tonę, by ukochana przez niego istota mogła lżej kroczyć dalej. Pamięć tego spotkania wryła się głęboko w dziewczyny duszę i co raz to wołała w niej – odnajdź mnie znów…

            A świat? Rozbrzmiewał Radością tego spotkania, i cierpliwie wyczekiwał kolejnej chwili myśli nieuwagi, ciszy, małej przerwy, która stanie się furtką dla nieskończoności spotkania. Ta dziewczyna odeszła gdy świat cały czekał i drgał nadal dla niej i śpiewał i pachniał i tańczył dla niej. Dlaczego ona tego nie spostrzegła, nie dojrzała, nie poczuła, nie zasłyszała? Czy coś oprócz niej samej ją powstrzymywało?

            Świat wiedział, że należeli do siebie nawzajem, czemu dziewczyna Prawdy tej w sobie nie uznała? Czego tak bardzo się bała? Czy przypadkiem nie bańki swej kolorowej oddania?