Dogonić czas

Author: Magdalena Janczewska

Gnębi mnie ciągłe poczucie winy, że mam za mało czasu lub nie wykorzystuję danego mi całkowicie. Wszyscy pędzimy do przodu w szaleńczym maratonie o pieniądze. Czasem zastanawiam się czy komedia „Wyścig szczurów” to tylko film czy rzeczywistość w jakiej żyję. ‘Zrobię wszystko żeby dostać ten awans’, albo ‘za pracę dałbym się pokroić’, to powszechnie spotykane ‘marzenia’. Marzenia dziwnie uszczupliły się, stały się wręcz monotematyczne, nowy samochód, dom, lepsze zarobki… pensja jakakolwiek w ogóle. Stale łapię się na rozmyślaniu o tym ‘ile jeszcze mi brakuje do’. W ciągłej bieganinie i szarpaninie nerwów nie mam czasu żeby dogonić siebie.

Tłamszenie siebie to powszechna procedura wiążąca się nieodzownie z tzw. dorosłym życiem, a przynajmniej tak się nam wmawia. Muszę mieć więcej żeby coś znaczyć, to pierwszy krok, później już nawet nie wiesz co było na początku, czego tak naprawdę chciałeś kiedyś dla siebie. Większość znanych mi kobiet nie realizuje się zupełnie w swoim dorosłym życiu, co nie oznacza, że nie są to osoby dobrze sytuowane i zaradne. Wręcz przeciwnie, każda jest aktywna zawodowo, ambitna i nastawiona na dalszy rozwój, przy czym przez rozwój rozumieją, naturalnie, pokonywanie kolejnych szczebli kariery. Wszystkie mają jedną cechę wspólną, czują niedosyt, pustkę, której nie są wstanie wypełnić, dlatego spychają ją na bok, wypełniając czas nadgodzinami w mylnym przekonaniu, że później będzie lepiej, że to tylko etap przejściowy. ‘Nie stać mnie na marzenia’, powiedziała mi koleżanka z pretensją, oburzona moim stwierdzeniem, że powinna poświęcić więcej czasu sobie. Z dwójką dzieci na utrzymaniu, pracą i mężem jako trzecim dorosłym dzieckiem cieszy się jak ma czas się porządnie wyspać. Natomiast myśl o zostawieniu pracy i poświęceniu się domowi sprawia, że żołądek wywraca się jej do góry nogami. I nie jest to dlatego, że kocha swój zawód, pieniądze jakie zarabia również nie są niezbędnikiem domowego budżetu. ‘Nie zrozum mnie źle’, mówi patrząc na mnie jak na wariatkę, która nie ma pojęcia o co w życiu naprawdę chodzi, ‘ja po prostu oszalałabym sama w domu, żyjąc jedynie życiem mego męża i problemami dzieci, a tak przynajmniej wychodzę do ludzi i odrywam się od tego wszystkiego na jakiś czas’. Ja kiwam głową ze zrozumieniem i zamykam się już na dobre, bo co mam jej poradzić? Rzuć tą pracę i wyjdź poszukać czegoś co tak naprawdę lubisz robić? Aż tak naiwna to nawet ja nie jestem. Wiem aż za dobrze z czym się wiąże status bezrobotnego więc nie namawiam dalej koleżanek na wyruszanie z motyką na słońce. Być może jest to błąd, bo jeżeli nie możesz się realizować w pracy, nie sprawia ci przyjemności ograniczenie wyłącznie do roli żony i matki, to co innego ci zostaje? Jedynym zadośćuczynieniem wydają się pieniądze. Obsesja gromadzenia i kupowania nowych luksusów w nagrodę za ciężką harówę i liczne wyrzeczenia to podstawowa metoda terapeutyczna. ‘Jak dostanę premię to kupię sobie nowe buty ze skóry’, mówisz za każdym razem kiedy dopada cię chandra i nie widzisz sensu w tym obłędzie. Spychasz swoje prawdziwe pragnienia zastępując je fałszywymi odpowiednikami, wmawiając sobie, że buty są równie dobre jak wdzięczność w oczach innych za to co robisz. Z każdym dniem, miesiącem i rokiem posuwasz się coraz dalej w ogólnym wyścigu szczurów, znajomi zaczynają się z tobą liczyć, masz więcej ‘przyjaciół’, jesteś wszędzie zapraszany, stać cię na wakacje na Majorce, ale nadal ci czegoś brakuje. Ogarnia cię coraz większe znużenie, rano wstajesz bo jesteś już tak daleko w swoim maratonie, że wydaje ci się, że nie ma już drogi odwrotnej. Marzysz żeby wyrwać się stąd choć na chwilę i odpocząć od ciągłej gonitwy za czymś, a kiedy już siedzisz na przepięknej plaży pod parasolem w pełnym słońcu zastanawiasz się… co zrobisz po powrocie, nerwowo odliczasz dni urlopu jak skazaniec w celi, ‘ciekawe jak sobie radzą bez ciebie? czy jesteś tam niezbędny?’, sama myśl, że mogłoby być inaczej doprowadza cię do rozpaczy. A kiedy wracasz z miną pod tytułem ‘jaka szkoda, że tak szybko minął ten czas’ jesteś zachwycony gdy słyszysz słowa szefa ‘dobrze że jesteś, bo kompletnie sobie bez ciebie nie dawaliśmy rady’.

Jeżeli ten scenariusz brzmi znajomo to pociesz się, że nie jesteś wyjątkiem. Często spotykam się z narzekaniem i pretensjami, które uderzają w nas samych, ‘Czego ty jeszcze chcesz od życia?! Dlaczego nie jesteś zadowolony przecież masz tak dużo, inni mając to co ty nie posiadaliby się z radości!’ krzyczysz na siebie. Wyrzucamy sobie, że jesteśmy rozkapryszeni i nie potrafimy się cieszyć tym, co mamy, ale czy tak jest naprawdę? Czy rzeczywiście powinniśmy się cieszyć tym co posiadamy i stale gromadzić żeby mieć więcej powodów do ‘radości’? W moim przypadku to lekarstwo nie skutkuje, ale jak wiadomo nie każdego leczy się w ten sam sposób.

Kiedy wypełniamy pustkę ludźmi, spotkaniami, kolejnymi przyjęciami i szumną zabawą w tłumie, efekt jest podobny. Dość długo można stosować taką metodę i jest ona dla wielu skuteczna, ponieważ dzięki temu unika się pozostawania ze sobą na osobności. Uciekanie od siebie i tzw. gonienie za straconym czasem, życie pełną parą, to slogany powszechnie znane. Co ciekawsze, mam wrażenie, że bardziej pochwala się styl życia związany z tym właśnie szablonem, pasujący do wizerunku człowieka sukcesu. A trzeba przyznać, że ‘bywanie’ też wymaga odrębnej kariery i sporego nakładu pracy. Raz na jakiś czas, nie przeczę jest urozmaiceniem, ale na dłuższą metę jest równie męczące jak druga praca.

Co w takim razie zrobić żeby nie odbiegać za bardzo od powszechnych trendów i zarazem zadowolić siebie? Według mnie nie można wybierać połowicznych rozwiązań i oczekiwać zadawalających rezultatów. Innymi słowy zbieramy co zasiejemy, jeżeli decydujesz się na życie, które nie ma nic wspólnego z twoimi marzeniami i oczekiwaniami, nie możesz spodziewać się, że będziesz w pełni usatysfakcjonowanym człowiekiem, spełnionym zawodowo i uczuciowo. Niezadowolenie z siebie przyniesiesz do domu nawet nie wiedząc w jakim momencie przyszło za tobą. Zdusisz je w sobie albo wyładujesz na kimś, żadne z dwóch nie jest rozwiązaniem, po latach przyzwyczaisz się do tłamszenia swoich ‘wygórowanych’ oczekiwań od życia i spoczniesz na laurach zastanawiając się gdzie popełniłem błąd. Postarasz się sobie wynagrodzić wszelkie braki w twoim życiu, w sferze rodzinnej, ale przeniesienie ambicji na dzieci bądź współmałżonka nie da oczekiwanej satysfakcji, i tak powoli zatracisz to co dla ciebie jest najważniejsze, siebie z lat młodości, pełnego energii i ciekawego świata.

‘To wszystko pięknie brzmi’ mówią moi znajomi przyznając się niechętnie do niektórych symptomów gonitwy za uciekającym czasem, ‘ale gdyby wszyscy myśleli w ten sposób to nikt by nie pracował, bo ktoś zawsze musi wykonywać gorszą robotę’. Zgoda, odpowiadam, tylko dlaczego tym kimś mam być właśnie ja? Jeżeli sama nie dam sobie szansy to nikt tego nie zrobi. Dlaczego nie miałabym zostać alpinistą?!- powtarzam sobie zadziornie, wymówek potrafię wymyślić kilkanaście na poczekaniu, ale żadna z nich mnie nie przekonuje. Boimy się realizować marzenia, bo cena za nie wydaje się nam zbyt wysoka, wręcz nieosiągalna. Z takim podejściem do życia niewiele można zmienić. Zamiast gonić czas warto byłoby się zatrzymać w biegu i zadać sobie pytanie: dokąd tak pędzisz?! Może ta minuta cię nie zbawi ale zawsze to jakiś początek w dialogu z sobą, w którym zazwyczaj najbardziej brakuje optymizmu i wiary we własne możliwości.